|
TOP Games of my Youth (2001-2011)
napisany: 03.10.2024 · 20:26 · dodał: Lux · komentarze: 8
|
Gdy zapowiadałem tę serię nie przypuszczałem, że następną listę opublikuję ponad dwa lata po pierwszej. Nie sądziłem również, że będę musiał przyjąć nową wytyczną, co do tej listy. Mianowicie, przybliżę Wam tutaj tytuły, do których wiem, że wracałem. Ogrywałem je wiele razy. Natomiast są takie gry, w które zagrałem raz lub dwa i należy im się miejsce, ale nie honorowe tutaj, a raczej na osobnej liście. Zmieniłem też trochę kolejność po latach i tak na przykład miejsce 2 z miejscem 5, a miejsce 3 z miejscem 4.
Miejsce 8
- Robin Hood: The Legend of Sherwood (2002)
Sam jestem zdziwiony, jak relatywnie często do tej gry wracałem. Niezwykle wyważona gra, pod każdym względem. Świetna, prosta fabuła. Znany, uwielbiany protagonista. Ciekawe czasy, odrobina humoru. Wymagająca, ale nie trudna. Do tego absolutnie legendarna polska lokalizacja - to chyba jedyna gra, w którą wolę grać po polsku niż po angielsku.
Miejsce 7
- Star Wars: Knights of the Old Republic (2003)
Najlepsza gra Star Wars i jedna z najlepszych RPG wszechczasów. Jako wisienkę na torcie macie końcowy twist fabularny niczym w filmie "Szósty zmysł". A druga część, KotOR II: Sith Lords, trzyma poziom jedynki i dodaje mnóstwo wątków filozoficzno-moralnych, których rzadko uświadczycie w grach. Podobno pracują nad remakiem.
Miejsce 6
- Knights of Honor (2004)
Pewnie najmniej znana gra na tej liście, ale jak dla mnie perełka. Jak idealnie połączyć grę strategiczną z taktyczną? Zebrać to, co najlepsze z takich serii jak Total War czy Crusader Kings, odpowiednio ułożyć i oprawić by nie była nużąca, a pozostała wymagająca. Do tego możesz ją rozgrywać na różne sposoby, militarnie, gospodarczo, dyplomatycznie, religijnie, szpiegowsko...Miła dla oka grafika, i jest to pierwsza gra, którą zobaczyłem w zapowiedziach w CD-Action, odkładałem pieniądze i kupiłem oryginał zamiast piracić ;D Druga część wyszła niecałe 2 lata temu, ale jeszcze nie grałem.
Miejsce 5
- Mafia (2002)
Mafia przez wiele lat byłaby na tej liście na drugim miejscu, ale zdałem sobie sprawę, że dawno już do niej nie wracałem. Natomiast w latach, których dotyczy ta lista, to był dla mnie absolutny majstersztyk. Pierwszy przypadek, gdy fabuła była tak dobra, że mógłbym postawić tę pozycję na skraju gra/film. Do tego wybitna muzyka.
I jeszcze jedno, moim zdaniem: GTA3<Mafia<GTA:VC. Taka kolejność.
Miejsce 4
- Heroes of Might and Magic III (1999)
Grywalność, fabuła, muzyka, mechanika, fantastyka, temat na rozmowy, wspólna gra, własne mapy. Po prostu - Heroes 3.
Miejsce 3
- Serious Sam (2001)
W lato 2001 kupiłem Click'a (gazetę komputerową) z demem SS: Pierwsze Starcie i tak się zaczęło. Z tej serii mam przegranych z osiem(?) różnych gier, ale na czele wybijają się oczywiście oryginały: Pierwsze Starcie (2001) i Drugie Starcie (2002), wraz z wersjami HD (2009 i 2010).
Zdecydowanie najwięcej przegranych godzin ze wszystkiego, w co grałem, a to zasługa niesamowitej powtarzalności rozgrywki. Wynika to też z faktu, że jestem w top50 w oficjalnym rankingu, jeżeli chodzi o punktację map. Stąd jest to również jedyna gra, w której na serio bawiłem się w rywalizację online. Tak serio, serio.
Miejsce 2
- The Elder Scrolls III: Morrowind (2002)
Miejsce 2 to dla mnie synonim słowa "gra". Pierwsze podejście zakończyło się frustracją i rzuceniem płyty w kąt. Kolejne uczyły cierpliwości i wytrwałości. Nie spotkałem do tej pory żadnej gry, która ma świat tak zbudowany, że Ty musisz uczyć się w nią grać. I nie mówię tu o samouczku, tylko o godzinach spędzonych na eksplorowaniu i poznawaniu świata wokół Ciebie. I co ciekawe, Morrowind oferuje tak wiele możliwości, że teraz rozumiem kolegę, który z nią przyszedł mówiąc: "Stary tu możesz robić wszystko."
Przykład: masz zdobyć przedmiot strzeżony w jaskini/grobowcu etc.
Warianty rozwiązań:
- "na Rambo" starać się wszystkich zabić
- skradać się by pozostać niezauważonym
- zapędzić wszystkich do jednego pomieszczenia i zaryglować drzwi
- rzucić czary "uspokajające" by Ciebie nie atakowali
- przygotować miksturę i omamić ich afrodyzjakiem a potem zaprowadzić z dala od przedmiotu
- użyć zwoju by stać się niewidzialnym i przejść obok
- latać albo skakać tak wysoko, żeby Cię nie dosięgnęli
- wykraść przedmiot na odległość z pomocą telekinezy i wiele innych
Nikt Ci nie mówi, jak masz to zrobić lub kiedy. Nie ma też żadnych wskazówek, strzałek, wyszukanego GPS... jedynie zapisy w dzienniku typu "za skałą idź w lewo". Dlatego immersja w tej grze jest ko-smi-czna. Na początku gry narzekasz, że nie ma fast-travel, że wszystko jest wolne i że walka ze zwykłym szczurem trwa godzinę. Ale w end-game, gdy masz obcykane wszystkie techniki, sposoby, artefakty, poznanych NPC to jesteś niczym Bóg w tej grze. Nic Cię nie ogranicza i nagradza Cię im dalej jesteś, nie nudzisz się nawet w end-game - kumplowi pokazałem swoją postać to myślał, że używam cheatów. Gra, która wspaniale wykorzystuje uczucie satysfakcji.
Gra legenda, do której wracam raz na kilka lat. Lata mijają, i z pozycji, której nie rozumiałem i nie cierpiałem, jest co raz wyżej i wyżej w moim osobistym rankingu, i może nawet kiedyś przebije numer 1.
Plus wciąż żywa baza graczy, tworząca takie perełki lol:
Miejsce 1
- Grand Theft Auto: Vice City (2003)
GTA: Vice City, sentymentalnie zawsze pozostanie u mnie numerem 1, ale tak naprawdę chodzi o całe uniwersum 3D, czyli GTA3 i GTA:SA włącznie. Ciężko mi jest te gry rozdzielać, bo VC na pewno byłoby dalej nr 1, a kolejne dwie byłyby odpowiednio gdzieś na piątym miejscu.
Na temat samego Vice City i mojego zamiłowania do serialu Miami Vice oraz muzyki i kultury lat 80-tych rozpisywałem się już kilka(naście) lat temu tutaj.
Gra kompletna, ociekająca klimatem, bardziej nostalgiczna niż sama nostalgia. Teraz patrzę na to z przymrużeniem oka, ale hej, dobrze mieć wspomnienia? A te najlepsze spędziłem właśnie w Vice City. Nie zapomnę też, gdy podczas meet`gta Wa-wa 2009 odbył się konkurs wiedzowy. Zwycięzca miał prawo wyboru nagrody. Byłem drugi, a Lazlow pierwszy i to on zgarnął koszulkę Vice City. Ja do tej pory mam nierozpakowane GTA: Chinatown Wars, które wtedy na pocieszenie przytuliłem ;D
Wcześniej ogrywałem namiętnie GTA3, przy okazji pierwszego komputera (ah ten Athlon1000Mhz i GeForce2). A przygotowując się do matury spędziłem zdecydowanie za dużo godzin w San Andreas, i to o wiele więcej w jej odpowiedniku online, sławnym SAMPie, gdzie administrowałem i tworzyłem wiele serwerów, szczególnie Roleplay.
Nie będę szczegółowo recenzował GTA na portalu GTA, bo jakby sam fakt, że piszę o tym wszystkim z takiej właśnie strony, jest wizytówką samą dla siebie. Do zobaczenia w następnej (dorosłej już) opowieści!
|
TOP Games of my Childhood (1989-2000)
napisany: 24.03.2022 · 19:14 · dodał: Lux · komentarze: 7
|
Miało być TOP10, ale w przypadku tej kategorii jestem absolutnie pewien co do pierwszej szóstki, natomiast potem reszta odrobinę rozpływa się między wspomnieniami. Stąd uznałem, że zawężę odliczanie, ale zanim to zrobię chciałbym pokazać kilka gier, które utkwiły mi w pamięci i które również darzę wielką sympatią. Będą tutaj gry z Pegasusa, z automatów w salonach gier oraz grane na komputerze w domu kultury, kafejce czy u znajomych.
Miejsca Honorowe
- Ace Ventura i Leisure Suit Larry: Love for Sail! (1996)
Przygodówki nie są moją szczególną domeną, ale ta dwójka była moim pierwszym spotkaniem z nimi. Może niezbyt trafny wybór, jak dla dzieciaka... ale zapadły w pamięć przez komiksową grafikę, humor i zupełnie inny typ rozgrywki. Chciałem sięgnąć później po inne gry przygodowe, ale rzadko to się jednak zdarzało, natomiast jedną, kapitalną, ograłem nie tak dawno, ale o tym w trzecim odcinku.
- Mortal Kombat (1992)
Prawdopodobnie pierwsze zderzenie z terminem "Ta gra nie jest dla dzieci. Jak to? To gry nie są dla dzieci?" Wchodzę do ciemnego salonu gier, kupuję żeton i już mam zagrać w ten owiany grozą tytuł i nagle starszy chłopak proponuje, że on tylko przejdzie dla mnie pierwszego przeciwnika, bo ja dopiero zaczynam, a on właściwie to śpi w tym przybytku. Taaa, a potem gapisz się, jak koleś "pomaga Tobie" przechodząc całą grę. Na szczęście to był jeden jedyny raz i nigdy nie rozumiałem i dalej nie rozumiem, jak można gapić się, jak ktoś inny gra, na youtube etc.
- Lego Racers (1999)
No, skoro już zarówno seks i przemoc mamy za sobą to pora na bardzo miłe wspomnienie. Mianowicie coś, co zawsze lubiłem nawet bardziej niż gry wideo, tj. budować, tworzyć i rozgrywać z lego. A na kompie u kumpla? I do tego ścigając się? I można zbudować siebie i swój pojazd? Jasne!
- Diablo (1997)
Lato, polskie morze, jestem na kolonii, zastanawiamy się z chłopakami, czy iść na plażę czy grać w nogę, a może iść na miasto. I nagle lądujemy w sali komputerowej. Jakiej sali? Ale że co to jest? I jeden koleś, w kapturze, siedzi i gra. I ma gdzieś te 3 tygodnie nad morzem. Gra w Diablo.
Zmieniło mi to perspektywę, czym mogą się stać gry. Wiele lat później ograłem ten tytuł, wsiąknąłem, niesamowity klimat, muzyka.. Heh, dobrze jednak, że wtedy wybrałem kąpiel w morzu, a na gościa spojrzałem ze zdziwieniem.
- Street Fighter 2 (1991)
Druga z trzech gier Arcade (automatów), które najbardziej zapadły mi w pamięć. Ten tytuł w przeciwieństwie do Mortal Kombat widywałem rzadziej, ale cenię bardziej. Gdybym miał obstawać po którejś ze stron, jak to często bywa w pytaniach typu kawa czy herbata, to ja wybieram SF2! A Wy?
- Batman & Flash (1992)
Właściwie, jak teraz patrzę, to pierwsza z gier na Pegasusa, ale zarazem ostatnia z tych honorowych. Motyw wpływu na rozmiar i skalę, a zatem możliwość widzenia świata z innej perspektywy, to zawsze było dla mnie coś mega niesamowitego. Tak, jak w filmie Ant-Man lub innych tego typu produkcjach, gramy jako Batman pomniejszony do rozmiarów czajnika czy płyty CD. I szczerze, jakkolwiek absurdalnie to brzmiało na początku to przyznam wciągnęło mnie całkiem przyzwoicie.
Miejsce 6
- Grand Theft Auto (1997)
W porównaniu do gier, z którymi miałem styczność wcześniej, GTA wydało mi się grą wręcz kosmiczną. Mogę jeździć dokąd chcę? Mogę mieć samochód, który chcę i nie muszę zaczynać gry od początku? Mogę wysiadać z auta?! To jak kilka gier razem! Pierwsza moja gra z otwartym światem - coś, co jest oczywiste dziś, wtedy rozwaliło mi mózg. Dlaczego na pozycji 6 zatem? Dlatego, że grałem u kumpla. Dlatego, że on chciał grać w Colin McRae Rally, a ja tylko w GTA. I wtedy wiedziałem - muszę mieć komputer! I właśnie to muzyczny motyw przewodni zawsze pozostanie dla mnie hymnem całej serii GTA.
Miejsce 5
- Super Mario Bros. (1985)
Nie mogłem zlekceważyć hydrualika, po prostu nie. Gdybym miał wskazać obiektywnie jedną grę ze wszystkich platform, grę wszechczasów, synonim słowa gra, to choć nie jest moją ulubioną i prawdopodobnie nawet nie w dziesiątce, to odkładając na bok wszystkie sentymenty, byłby to Mario. Nawet wyżej niż Tetris, Pac-Man, nie wspominając o nowszych produkcjach. I grałem, oj grałem, często nie sam, a skoro o tym mowa to przejdźmy do miejsca 4-tego.
Miejsce 4
- Tank 1990 (1985)
Jedna z dwóch gier, w którą siedziałem przed monitorem z całą rodzinką. Drugą był pasjans, gdy kupiliśmy pierwszego kompa. Jedyna, w którą zagrała moja mama. Można było grać razem jednocześnie. Prosta, wręcz toporna grafika, ale wciągająca grywalność i tyle przyjemnych wspomnień.
Miejsce 3
- Super Robin Hood NES (1992)
Kiedyś pewnie co trzecia posiadana gra była platformówką, Prince of Persia, Alladin, Jungle Book, ale królem wśród nich na zawsze Super Robin Hood! Grywałem z siostrą na zmianę i kibicowaliśmy sobie nawzajem. Choć dopiero rok temu, gdy odpaliłem grę na emulatorze, przeszedłem wreszcie całą i po tylu latach zobaczyłem "co jest dalej, dalej i na końcu". A skoro o trudności mowa, przejdźmy do wicelidera stawki.
Miejsce 2
- Contra (1987)
Wujek, który uwielbiał filmy akcji z lat 80' podarował mi pierwszego Pegasusa i, pamiętam, jak dziś, oznajmił - wrócisz do domu i odpalisz sobie tę grę, takie Rambo, zobaczysz! Dopiero, po chyba pół roku ogarnąłem, że ta lista gier na monitorze jest dłuższa, bo można padem przejść na jej drugą, i trzecią i czwartą stronę... i że to mityczne "Rambo" faktycznie istnieje. Pod nazwą Contra. Od tej pory, nie obchodziło mnie, że na tym katridżu było rzekomo 9999999 gier. To była ta jedna, której nigdy nie zapomnę.
Miejsce 1
- Cadillacs and Dinosaurs (1993)
Tam ta da dam. Pewnie zaskoczenie, co? Lub nawet, co to takiego?! Ano właśnie, jak przychodzi pomysł to zawsze jest jakaś pierwsza myśl i o ile, całą tę wyliczankę od miejsca 6 do 2 mógłbym pewnie postawić, tak naprawdę, na jednym miejscu, to miejsce 1 było wiadome dla mnie od zawsze.
C&D to dla mnie synonim dzieciństwa, wakacji, beztroski. Gdzieś tam, nad morzem, w salonach gier poszukiwałem tej jednej gry. Sentyment oczywisty, zupełnie subiektywny wybór, ale taki klimat ma ta lista. Ciepłe letnie powietrze, zapach smażonej ryby i gofrów, gwar, zachód słońca, w tle z głośników "Coco Jambo" lub "Macarena" i mały chłopak, może i zirytowany, że znów poległ na 5 planszy, ale z dumą wpisujący do rankingu na koniec rozgrywki trzy (bo tyle było można w grach Arcade), trzy litery: L U X. I tak właściwie przyjąłem ten pseudonim, w 1997 roku...
Mam tę grę na płycie CD, i chyba jako jedyną odpalam raz na jakiś czas na emulatorze. A obiektywnie? Jest to chodzona bijatyka, bardzo dynamiczna, bardzo zbalansowana, kolorowa, odjazdowa... dosłownie, strzelasz, bijesz, jedziesz, skaczesz, biegniesz, były dinozaury, mnóstwo broni, komiks, serial animowany... zresztą spójrz sam:
Tak kończy się powrót do lat 90-tych, a przed nami niedługo następne 11 lat, już nastoletnie, już w domu, i już w stronę zupełnie innego rodzaju gier i również nowego trybu funkcjonowania, razem z Internetem i możliwościami, które zmieniły świat gier wideo, i też trochę mój świat. Do zobaczenia!
|
Seria 10 Wyśmienitych Gier
napisany: 18.03.2022 · 15:20 · dodał: Lux · komentarze: 3
|
Obmyśliłem sobie, właściwie to bardzo dawno temu, że stworzę listę najlepszych moim okiem gier, w które kiedykolwiek grałem. Potem przyszło do mnie, że konieczne jest, żebym podzielił to co najmniej na dwa - trzy okresy. Niemożliwym jest dla mnie porównać w miarę przyzwoicie jakieś dwie gry, z których w jedną pykałem w dzieciństwie, a drugą 15 czy 20 lat później.
Jak to czasem bywa, odkładam to przedsięwzięcie niemiłosiernie. Nadszedł jednak już czas. Za niecałe dwa miesiące kończę 33 lata, i wpadło mi dziś do głowy, że ramy określam o tak:
1. 1989-2000
Dzieciństwo; czasy przed pierwszym komputerem, tj. 11 lat
2. 2001-2011
Nastolatek; od pierwszego kompa do studiów, kolejne 11
3. 2012-2022
Młody dorosły, trzecie 11 lat
Jak zobaczycie, te listy będą się różniły, ale zaznaczam, że te ramy nie pokrywają się koniecznie z rokiem wydania gier, przykładowo: parę tytułów, na które nie miałem czasu w okresie drugim, odgrzałem sobie w trzecim.
To ja zabieram się do burzy mózgów, a Was zachęcam do komentowania później, czy pamiętacie te gry, jakie Wasze były ulubione lub jakie zapisały się w Waszej pamięci szczególnie i dlaczego. Ano, i jeszcze poszukam jakiś dobrych screenów, żeby to się jakoś miło oglądało. W końcu, to gry WIDEO
|
[Review] Serious Sam: The First Encounter
napisany: 24.02.2018 · 21:18 · dodał: Lux · komentarze: 1
|
Oryginalnie dostępne na Steam:
Classic Review
HD Review
Stargate or: Mass Mummification
Without a shadow of doubt Serious Sam refers to the genre's roots. The game pays homage to classic 90's shooters such as Doom, Quake or Unreal. Based mainly on the Duke Nukem, designers from Croteam proudly entered the 21st century, because it was one of the first titles offering the players quite an open world.
Placed in the Ancient Egypt setting allows us small exploration of the locations. However, it would be a mistake to assume that in the game we will discover the secrets of the Egyptian Pyramids. When in the summer of 2001, as a 12-year-old kid I was reaching for "Sam", I could learn something about antiquity, but honestly there is nothing to look for educational values here...
The first association is the movie "Stargate" from 1994, where, just like in the movie, our hero moved in time through the notorious Time-Lock. The plot is strongly an excuse here, which was the standard in action games then. There is only one hero, but what a badass he is!
Today, some people will ask, why don't we meet some NPCs in the game?
Serious Sam is a kind of pastiche on "Rambo" type productions. If one guy is able to save the world, then we don't need to waste time for shallow side-plots. Let him just take the gun and tear these motherfu**ers stupid things in large numbers apart!
The only conversations we encounter in the game are the humorous comments of our protagonist and funny NETRICSA's descriptions, a built-in female computer that serves as a guide. Anyway, who would like to watch the cut-scenes when hordes of enemy creatures are waiting for us?
Lamentations of the Kamikaze
The music in the game is great. Silenced, unobtrusive, but at the same time fitted into the climate. The soundtrack encourages us to fight.
Oases and Dunes
Croteam based the graphics on their own Serious Engine. On the visual side game is quite beautiful, colorful and expressive. Dynamic lightning and shades, then pioneering, now doesn't hurt the eye too much. Of course younger folks can complain a little, but really for almost full grown game (17 years old) it still stands its ground. Since the beginning we have been given the option of choosing larger resolutions.
Locations in the game could be divided into 3 types:
- Free areas, in which, more or less linearly, we break through the land of Egypt
- "Corridors of death", in which we fight our asses off through waves of enemies
- Arenas, where in closed rooms we try to survive the hell-storm
Battles in the latter two are often somehow directed by design, as if the ammunition given us earlier slightly suggests specific game style and tell us what kind of opponent we would face. In the end the whole game could be defined as a casual dynamic rampage.
Pleasant Sightseeing or Suicide Mission?
We get 6 levels of difficulty:
- The first two are a light, pleasant trip.
- The next two are classic Run 'n' Gun for people wanting to relax after work, but also having a light challenge
- While the last two require from us optimal tactics for a given chapter and also a lot of experience - like knowledge of the game itself, because it is often necessary to know where secrets are located
More than useful here will be the abilities to manage resources (like ammo), set priorities, adjust techniques to the opponent's configuration, jumping, dodging, strafing etc.
Objectively the most difficult map is Metropolis, where we have to use kind of guerrilla-tactics when running among buildings. Also Demo Karnak offers a cross-section of all the challenges we encounter in the game.
A few levels earlier, we could encounter novelty for those times - boss in the form of hundreds small jumping creatures - Marsh Hoppers.
There is no hitbox system, so we will not witness headshots. However, what deserves praise is the multiplayer. Especially when it comes to the rarity of 2001: the co-op mode. You could play on a four split-screen, but when it comes to having fun online with friends, the game is just excellent.
"He who wields a mini-gun, fears not."
In the era of today's shooters and their Hollywood-style atmosphere and tension, Serious Sam is a gem. The game may not be top-iconic, but certainly a classic, real old school!
It has so far a large group of supporters and sympathizers, although it is slightly underrated. In a hand-wrestling with Duke Nukem it is for sure not a loser, and in my humble opinion "He Is the Man!"
Story & World 9
Video 9
Audio 9
Gameplay 10
Overall +9
|
I just jumped off the boat!
napisany: 06.10.2015 · 21:47 · dodał: Lux · komentarze: 6
|
Może to niewiarygodne, może przedziwne, ale dziś jest pierwszy dzień, kiedy odpaliłem GTA IV na swoim komputerze!
Mam wersję complete, także możecie mi współczuć, że dopiero po 7 latach lub zazdrościć, że cała fabuła główna i z dwóch dodatków właśnie przede mną!
Dopiero co, uratowałem Romana przed lichwiarzami i podwiozłem jego koleżanki, a teraz jadę kupić ubranie
EDIT
Moje pierwsze wrażenia:
1. To, co mi się bezapelacyjnie najbardziej podoba to światło! Jako, że od bardzo dawna właściwie nie grałem w nowe gry to nie mam porównania - pewnie taka grafika to już teraz standard. Na mnie największe wrażenie wywarło światło i jego rozszczepienie. Nie znam się na tym, a porównać mogę do starszych tytułów. Jak jeździłem po LC w GTA3 to po czasie nie czułem różnicy między dniem a nocą, bo oświetlenie było jednostajne (?). Tutaj jestem w tym samym miejscu w nocy i rzeczywiście czuję się jak w nocy.
2. Detale - życie. Kierunkowskazy, sposób jazdy NPC. Ich okrzyki, zachowania (śmieciarze trzymający się z tyłu ciężarówki, ktoś zamiata przed domem, rozmawia przed komórkę), rozmowy. Wszystko to sprawia, że czuję się jakbym tam był.
-> Pomyślałem, że wyłączę HUD i radar. Jak na razie to całkiem niezły pomysł... Nic mi nie przesłania świata gry. Walka jest bardziej wymagająca, nie wiem ile mam naboi, nie strzelam na oślep, nie wiem, ile mam życia, więc moja postać bardziej "boi się" o życie. Nie wiem, czy mnie policja goni, dopiero jak usłyszę syreny. Szybciej poznaję okolicę, bo uważniej słucham dialogów i czytam znaki drogowe, gdzie właściwie jestem i jak tam dojechać. I nie gonię za robieniem misji jedna po drugiej, jak mam kogoś zabić to robię save i jadę tam w nocy.
3. Fizyka. Na pewno to już standard, ale standard, który dla mnie jest nowością. Postrzelone ciała NPC, wypadający z rąk odbezpieczony pistolet, który strzela rykoszetem. Jasne, grałem w kilka tytułów u kogoś, ale co innego zagrać u znajomego godzinkę przy piwie, a co innego grać u siebie i się zanurzyć w ten świat.
Te trzy elementy mnie wciągnęły: światło, fizyka i żyjący świat gry.
Fabuła jak do tej pory mi się podoba. Nie jest nachalna, ani zbyt szybka, ani nie ciągnie się jak flaki z olejem. Podoba mi się, że bohater poznaje ludzi w miarę naturalnie (przyjaciół i nieprzyjaciół). Kaleson, spoilerów żadnych nie znam. Wiedziałem tylko, że są Rosjanie i Włosi, jest jakiś Jamajczyk, a w dodatkach zrobiłem u kumpla kilka misji TLAD, a z tego drugiego nie wiem nic.
Wszystko jeszcze przede mną, jestem w momencie, gdy Niko zabija Vlada i mówi o prawdziwym celu swojego przyjazdu.
-> Moment, który najbardziej mnie zaskoczył i rozbawił. Zadzwonił Roman, pojechałem z nim do irlandzkiego pubu się napić. Byłem wypity, wsiadłem do auta (postać skomentowała, że nie powinienem..) Myślę sobie, przecież to gra, dojadę tak samo jak w Vice City z Philem.... i na drugim skrzyżowaniu bum, trafiłem przechodnia, policja mnie zaczęła ścigać, dachowałem, uciekałem na piechotę, schowałem się z Romanem w ciemnej ulicy i wróciliśmy z buta trzeźwiejąc po drodze.
Na razie wad nie widzę. No może oprócz tej muzyczki przy włączaniu gry, która kojarzy mi się z grą Godfather (jak i cała ta dzielnica Hove Beach i początek gry). I ten mega konsolowy interfejs, nie jestem przyzwyczajony, ale teraz chyba tak gry wyglądają...
|
I'm in Vice City Bitch!
napisany: 07.12.2012 · 19:34 · dodał: Lux · komentarze: 5
|
Drink all day
Play all night
Lets get it poppin
I'm in Vice City bitch*
Witajcie z powrotem w latach osiemdziesiątych! Serce obu Ameryk, jak niektórzy nazywają Vice City, to miasto o wielu twarzach. W południe wybieramy się na plażę korzystać ze słonecznej pogody, świeżego powiewu oceanu i widoku gorących panienek. Wieczorem, już odpicowani i pełni energii, wkraczamy na roztańczone parkiety najlepszych klubów w mieście, z Malibu na czele.
Z drugiej strony medalu w Vice Port możemy być niechcący naocznymi świadkami największych przemytów z Kolumbii i całej Ameryki Południowej. A w tym, tabunu odjechanych łodzi motorowych ciągnących przez Karaiby z przystankiem na Bahamach. Kokaina, bo o niej głównie mowa, to warty miliardy dolarów biznes, z którego baronowie kartelu, całe rodziny mafijne czy drobni złodziejaszkowie zwykli umiejętnie korzystać.
Ile w tym prawdy? Jak rzeczywiście wyglądało wtedy Miami? I czy jest tak do tej pory? Postaram się przybliżyć odpowiedzi na te i inne pytania zasypując Was ciekawymi filmikami, piosenkami czy zdjęciami, w tym tymi, których sam jestem autorem.
Od wielu lat jestem fanem lat osiemdziesiątych i miałem okazję bawić w Miami kilka miesięcy temu. Porównując Vice City, Miami Vice i wiele innych źródeł cofniemy się na dłuższą chwilę w tamte lata. Zostańcie ze mną!
***
Oglądając Miami Vice i grając później w Vice City było moim marzeniem znaleźć się choć na chwilę w Miami i sprawdzić na własnej skórze klimat tego miasta. Mieszkałem w USA jakiś czas temu i zupełnie przypadkiem, gdy już leciałem do Polski okazało się, że najtańszy bilet dorwę akurat z przystankiem w Miami. Uradowany zakotwiczyłem się więc na kilka dni.
Ocean Drive w Miami, zdj. moje
Ocean Beach w Vice City
Hotele Colony i Starlite (Colon i Moonlite w grze) (zdj. moje):
Sławna, dość brutalna scena ze Scarface'a miała miejsce właśnie na Ocean Drive w budynku na lewo od hotelu Colony. Dziś to miejsce wygląda trochę inaczej. Mieści się tam restauracja Johnny Rockets.
Na koniec zamieszczam save do VC, który obiecałem w tym temacie.
Kod: http://speedy.sh/mZzdk/StarterSaveVC.rar
__________________________________________________________________________________________________________
*Oczywiście chodzi o Miami ;)
|
Vice City
napisany: 03.12.2012 · 00:04 · dodał: Lux · komentarze: 1
|
Z okazji 10 rocznicy Grand Theft Auto: Vice City zamieszczę wkrótce kilka artykułów.
|
The Boat Race!
napisany: 11.11.2009 · 23:12 · dodał: Lux · komentarze: 4 · zamknięty
|
International Team in action!
TEACH 5-8 Nov 09'
Budapest, Hungary
including: Bulgarian, Ukrainian, Hungarian, Pole
For this who don't know what's going on:
http://en.wikipedia.org/wiki/Boat_race_(game)
|
Kto rano wstaje...
napisany: 14.08.2009 · 01:14 · dodał: Lux · komentarze: 1 · zamknięty
|
5:32 Zlatni Piasci
|
Władcy świata
napisany: 25.05.2009 · 11:05 · dodał: Lux · komentarze: 2 · zamknięty
|
Pisząc ‘władcy świata’ nie miałem na myśli głów państw, ale elitę bardziej złożoną wewnętrznie, mocno niezależną i niezmiernie wpływową. Co pewien czas, przy okazji kryzysów gospodarczych, spektakularnych międzynarodowych posunięć biznesowych czy ataków epidemii, jak chociażby ostatni wybuch grypy w Meksyku wspomina się o grupie ludzi, która zdaniem wielu ma decydujący wpływ na nasze życie. Jedni nazywają ich rządem światowym, drudzy wskazują z nazwiska krąg osób. Coraz częściej też uwagę poświęcają im media. Istnienie tej nowej globalnej elity staje się obiektem podziwu, ale też zawiści.
Trudno w jednoznaczny sposób określić, kto należy do tej sfery, ponieważ nikt w niej nie ma na stałe zagwarantowanego członkostwa. Zalicza się do niej prezesów największych firm, instytucji finansowych, filantropów, noblistów, słynnych profesorów i odkrywców, głów państw (w tym byłych) i gwiazd mediów. Są bardzo zamożni i często mają większą siłę sprawczą niż rządy. Przykład? 14 wielkich instytucji finansowych z pięciu krajów odpowiedzialnych jest za 95% ruchu finansowego na świecie. Zasięg ich wpływów jest ogromny. Łączy ich biznes i współpraca.
Budzą kontrowersje, ale jak pozostać obojętnym przy takich faktach dokonanych? Postrzeganie ich ‘działalności’ jest jednak różne. Przeciwnicy mówią o żerowaniu na biedakach, nieposzanowaniu różnorodności kulturowej, religijnej i tradycji historycznych, kosmopolitycznej postawie i rozsiewaniu konfliktów. Fakt, że są napędem globalizacji jest niezaprzeczalny, lecz w dobie informatyzacji nie da się tego uniknąć na większą skalę. Mimo wszystko przenosząc inwestycje do krajów ubogich (najczęściej w poszukiwaniu taniej siły roboczej i cięcia kosztów) umożliwiają rozwój gospodarczy; dają ludziom pracę i know-how. Ekspansja wolnego rynku przynosi wiele dobrego, podnosi poziom medycyny, higieny i edukacji, co pomaga opanowywać epidemie i choroby cywilizacyjne. Kraje, które handlują ze sobą, stając się od siebie zależne, w większym stopniu nastawione są do siebie w przyjazny i pokojowy sposób. Pośrednictwo w wymianie sprzyja również rozwijaniu wrażliwości kulturowej.
Mogą czasem dokonać tego, co jest poza zasięgiem polityków. Ci ich wręcz nienawidzą, ale jaka jest prawdziwa przyczyna takiej postawy? Lęk, zawiść o pieniądze i wpływy czy coś zupełnie innego? Spoglądając na niektóre debaty, wypowiedzi czy posunięcia na szczycie władzy można odnieść dziwne wrażenie. Na dobrą sprawę zdecydowanie lepiej będzie, gdy faktyczne panowanie czy zdolność sterowania megaprocesami gospodarczymi będą mieć ludzie kompetentni, wykształceni i mądrzy niż ludzie pokroju sejmowych leniów, którzy w zasadzie nie odbiegają poziomem inteligencji od średniej w społeczeństwie.
|
Gomorra
napisany: 29.04.2009 · 13:59 · dodał: Lux · komentarze: 2 · zamknięty
|
Biorąc pod uwagę rosnącą popularność tej książki w naszym kraju mogę się spodziewać, że przez pewien czas będziemy mieli multum specjalistów od mafii. Większość zacznie się chełpić swoją "wiedzą" na temat przestępczości zorganizowanej. Nie jest to pierwszy taki przypadek i na pewno nie ostatni, po jakimś czasie minie. Co dużo ważniejsze, ludzie, którzy przeczytali tę książkę mają większą świadomość wykreowanych wokół ideałów świata. Nie wszystko jest tak bezpieczne, tak oryginalne, tak jasne i czytelne. Jak zauważył McNelly w książce "McMafia" 20% całkowitego światowego przychodu pochodzi z nielegalnego źródła. Mała jest ogólna świadomość takiego stanu rzeczy.
Gomorra obnaża, pokazuje prawdę; prawdę, którą autor zobaczył i usłyszał, a później spisał. Ukazuje system, potężną, brutalną i niszczącą machinę, która się sama napędza, w której zmieniają się jedynie ludzie, małe trybiki przeskakujące z miejsca na miejsce. Zwraca też uwagę na bezradność instytucji, których zadaniem jest przeciwdziałanie przestępczości, usuwanie zagrożenia, prewencja, ochrona społeczeństwa. Tymczasem okazuje się, że one również zostały wciągnięte przez ten kołowrót zbrodni, siedzą w nim często głęboko po uszy, bo tak wygodniej, bo tak bezpieczniej, bo tak się nauczyli, pogodzili się z tym, żeby przetrwać, żeby mieć święty spokój.
Największe wrażenie na czytelniku spoza Włoch może zrobić ogrom, wszechmoc i zasięg całego systemu. Żyjemy w czasach, gdy międzynarodowe syndykaty nie są tylko przedmiotem pracy scenarzystów i reżyserów, nie są suchym wyobrażeniem, półtora godzinnym seansem, po którym kładziemy się spać szczęśliwi, że żyjemy w 'dobrym' świecie. Są prawdziwe i stają się coraz bardziej namacalne. To nie jest czas prowincjonalnych ugrupowań o charakterze przestępczym. Weszliśmy w okres zorganizowanej, zinformatyzowanej zbrodni, która jak pasożyt przystosowuje się do zmieniającej się cywilizacji. Stąd mamy ogromną dywersyfikację przychodów. Stąd mamy globalne sieci powiązań. Nie trzeba szukać w Hollywood, jest tuż obok nas. Mieszka razem z nami.
|
Post Scriptum Part II
napisany: 22.02.2009 · 15:40 · dodał: Lux · komentarze: 2 · zamknięty
|
Grand Theft Auto III
Post Scriptum Part II
Claude wierzył w siebie, w swoje umiejętności i swój własny kodeks wartości. Siebie uznał za cel, a innych uważał za środki do jego osiągania. Znajdował się w centrum działania całego Liberty City, ale nie w centrum władzy. Nie chciał tego, był stworzony do prostych czynności. W prostocie jest jasność i siła. To czyniło go niezwyciężonym, ale jednocześnie nieprzewidywalnym. W rękach władców podziemia był bronią ostateczną. Szef, dla którego obecnie pracował, mógł twierdzić, że dostał do rąk pokera, którym mógł pokonać przeciwników przy stole zbrodni. Mimo takiego pojmowania rzeczy większość go nie doceniała. Traktowany czasem jak narzędzie wykonywał polecenia bez emocji. Nie przywiązywał się i właśnie dzięki temu nieraz uniknął śmierci z rąk swoich mocodawców. Gdy nie był już potrzebny próbowano się go pozbyć. Miał własną interpretację sprawiedliwości. Za nic miał wszystkie tytuły, powiązania, siłę i potęgę zwierzchników. W światku przestępczym znana stała się historia, gdy dostał od pewnego bossa zlecenia na zabicie pięciu jego przeciwników. Kiedy dostał połowę obiecanej zapłaty odesłał pieniądze z powrotem z wiadomością:
"Jeżeli nie chcesz być szósty, do piątku czekam na całość."
Sam kreował swoją przyszłość, nigdy nie pozwoliłby powierzyć jej komuś innemu. Nie ufał ludziom. Niektórzy widzieli w nim szaleńca, inni profesjonalistę, a dla jeszcze innych był po prostu pionkiem. Takie było jego przeznaczenie. Świadomie wybrał taką ścieżkę życia i nigdy na nią nie narzekał. Ostatnie wydarzenia pokazały natomiast, że zaczyna się całkiem nowy, inny epizod. Liberty City straciło swoich dawnych władców. Salvatore Leone, głowa najpotężniejszej rodziny mafijnej w mieście, został zastrzelony przed wejściem do klubu Sex Seven dwoma strzałami, w głowę i serce. Rodzina Forelli została prawie całkowicie wykluczona z gry przez zabójstwa dokonane na jej przywódcach. Triady były skłócone, Lee Chong, lider jednej z nich, martwy, a ich główne źródło dochodów, fabryka Cheung Industries of Shanghai została wysadzona w powietrze. Asuka Kasen i jej brat Kenji zostali zabici, wobec czego Yakuza miała poważne problemy z utrzymaniem swoich wpływów. Na domiar złego, była jeszcze zaangażowana w wyniszczającą wojnę z kartelem kolumbijskim. Niemniej przyszłość miała pokazać, że wyszła z niej na wygranej pozycji, ponieważ Kolumbijczycy całkowicie zaprzestali działań na wschodnim wybrzeżu w związku z zabiciem jej charyzmatycznej przywódczyni Cataliny oraz Miguela, jej prawej ręki. W Liberty City mieszkała jednak osoba, od której wszyscy lordowie podziemia byli bezpośrednio lub pośrednio w pewien sposób zależni.
Patriot podarowany przez Raya nie rozwijał wielkiej prędkości, ale miał za to inną, wielce przydatną cechę; miał kuloodporne szyby. W związku z ewentualnymi, kolejnymi zamachami można było czuć się w nim bardziej pewnie. Przejazd tunelem Porter z hotelu do Rockord zajął niemal godzinę. Dziś był praktycznie nieprzejezdny, samochody poruszały się bardzo wolno. Claude zjechał z miejskiej obwodnicy w kierunku magazynów, usytuowanych nad brzegiem morza. Brama wjazdowa otworzyła się automatycznie i po chwili ciemnozielony patriot zniknął w gąszczu kontenerów. Cały kompleks wyglądał trochę jak baza wojskowa, z siatką maskującą, drutem kolczastym i systemem monitoringu. Nie bez powodu. Największa składnica broni w mieście potrzebowała solidnej ochrony. Wszystkimi składowanymi tutaj towarami administrowała jedna osoba, Phil Cassidy, emerytowany weteran wojenny. Dla polityków i służb porządkowych był szalonym, konserwatywnym patriotą, zupełnie nieszkodliwym; dla grup przestępczych pomocną ręką, zaopatrzeniem. Rzecz jasna, nie dla wszystkich. Gangi i mafie stosowały przemoc jako środek do osiągania swoich celów, a Phil dostarczał im do tego narzędzi. Conajmniej połowa zabitych ludzi zginęła z broni, która przeszła wcześniej przez jego ręce. Nigdy nie czuł się odpowiedzialny za te zbrodnie, powtarzał, że to nie jego problem. Gdy tylko Claude wysiadł z auta, wyszedł mu na spotkanie.
Ma na sobie ciemne wojskowe spodnie i bluzę. Zawsze chce wyglądać jak żołnierz, wojownik. Zawieszone na szyi nieśmiertelniki dopełniają tego wizerunku. Kroczy wyprostowany, z wypięta piersią. Jest kaleką, stracił rękę. Rzekomo w walce o swój kraj.
- Nieźle to rozegrałeś chłopcze. - rzekł na powitanie. - Takiej rzezi dawno w tym mieście nie było. - mówił jakby podniecony. - Pamiętam te fajerwerki, bach, bach, bach. - zaczął wymachiwać jedną ręką i kręcić się dookoła własnej osi. - Tutaj ryk, tu płacz, tam wybuch. - lekko uderzył Claude'a w ramię. - Znam to uczucie, niesamowite!
Speed miał nieporuszony wyraz twarzy.
Cóż. - zaczął Phil po chwili zastanowienia. - czasami trzeba zwalczać ogień ogniem. - spojrzał z grymasem na swój kikut. - Dlatego wszyscy się parzą.
Claude skwitował tę uwagę lekkim uśmiechem.
Cassidy uspokoił się nagle i powiedział poważnym tonem. - Ray skontaktował się ze mną. Pytał o Ciebie, mówił, że jeżeli przyjdziesz mam Ci podać kontakt, dzięki któremu znajdziesz go w Vice City. Wspominał też, że jeżeli przyjdziesz, będzie to oznaczać, że się zdecydowałeś. - ściszył głos. - W zasadzie to nie masz czego tutaj szukać. Wykosiłeś połowę miasta, a druga połowa albo Cię szuka albo ma ochotę zabić jak psa. - kąciki ust Phila wygięły się w łuk. - O broń się nie martw, zgłoś się pod ten adres, gdy będziesz na miejscu. - podał mu pogiętą kartkę papieru. - Zresztą, zapisałem Ci tutaj wszystkie potrzebne informacje. - spojrzał życzliwe na Claude'a. - Bóg z Tobą, żołnierzu! Odmaszerować! - odwrócił się i udał w stronę baraku.
Słońce, które rano wstało krwistoczerwone, wieczorem przybrało barwę koloru jasnopomarańczowego. Powoli chyliło się ku horyzontowi, ustępując miejsca ciemności nocy. W samolocie Claude zajął miejsce z tyłu, żeby nie ściągać na siebie niepotrzebnego wzroku. Przyglądał się jak technicy pracują na płycie lądowiska, ale myślami był zupełnie w innym miejscu. Zastanawiał się czy jego jedyną towarzyszką życia dalej będzie śmierć, czy byłby w stanie prowadzić inne życie, czy po tym, co przeszedł jest w ogóle w stanie robić coś innego. Przypomniały mu się nagle słowa jego dawnego szefa: "Człowiek, który żyje przeszłością, powoli umiera." Nie myślał też o tym, co będzie, bo dla niego zawsze najlepszym sposobem przewidywania przyszłości było jej tworzenie. Nieoczekiwanie jego uwagę przykuł fragment rozmowy dwóch studentów, siedzących nieopodal:
- Podziwiam tego człowieka.
- Ja też. - przytaknął chłopak, po czym dodał. - tak powinno wyglądać życie mężczyzny: trzyma los we własnych rękach i pluje w krwawe ślepia śmierci.
Claude ostatnim uśmiechem obdarzył Liberty City, po czym zamknął oczy zasypiając w błogi sen, o którym od dawna marzył.
|
Post Scriptum
napisany: 21.02.2009 · 20:40 · dodał: Lux · komentarze: 1 · zamknięty
|
Grand Theft Auto III
Post Scriptum
Tama Cochrane'a była nieodłącznym elementem codziennego otoczenia mieszkańców Shoreside Vale. Idealnie wkomponowana w strome zbocza gór nadawała urok tej dzielnicy. Każdego ranka wschodzące słońce powoli wznosiło się zza niej oznajmiając nadejście nowego dnia. Jakby była strażnikiem światła, chowając je przed nieznanym niebezpieczeństwem i mrokiem nocy, po czym uwalniając je wyznaczała rytm pracy ludzi zamieszkujących te tereny. Solidne fundamenty zapory były jednocześnie synonimem spokoju przedmieścia, obrazem pewnej i stabilnej przyszłości odpornej na wszelkie przeciwności losu. Okolicznym mieszkańcom dawało to podświadome, złudne poczucie bezpieczeństwa. Twierdzili, że konflikty rozgrywane są gdzieś daleko. W rzeczywistości było jednak inaczej, korupcja i przemoc wkradały się pod drzwi każdego z nich jak okropna infekcja, która atakuje wszystkie sfery życia.
Clive Denver prowadził spokojne życie uczciwego Amerykanina. Jak codzień dojeżdżał do biurowca Dormatron w Pike Creek, w którym pracował. Pewnego ranka, przejeżdżając przez tamę mimowolnie został naocznym świadkiem wydarzeń, które wstrząsnęły później całym Liberty City. Stracił też wiarę w niezachwiany porządek społeczeństwa, o którym zapewniały wszystkie rządowe instytucje. Tego feralnego dnia słońce było krwistoczerwone, jak gdyby również było bezpośrednim widzem zdarzeń u podnóży zapory rzecznej.
Przejazd przez tamę był kontrolowany z obydwu stron, a wjazd na sam teren hydroelektrowni był całkowicie zablokowany. Wydawało się, że na zamkniętym obszarze przebywają obecnie wszyscy funkcjonariusze Liberty City Police Department. Byli wszędzie. Z otoczonej strefy co chwilę wyjeżdżał ambulans, lecz bez pośpiechu, bez sygnalizacji świetlnej i dźwiękowej. Odnaleziono już ponad dwadzieścia trupów i ciągle znajdywano kolejne. Ciała zabitych ludzi, wybrudzone krwią i wymieszane z kurzem ulicy, wydzielające odór powodujący mdłości. Twarze wyrażające cierpienie i strach, oglądane z profesjonalną obojętnością. Usuwane były jak śmieci, a przypadkowi ludzie mówili o nich najgorsze rzeczy. Wstępnie zidentyfikowano wszystkie odkryte zwłoki. Miały jedną cechę wspólną - wszyscy zabici ludzie byli pochodzenia południowoamerykańskiego. Media szybko wykorzystały tę informację. Porachunki mafijne, tak wstępnie określiły całe zajście. Jedną ze stron konfliktu uczyniono kartel kolumibijski, prowadzący od kilkunastu miesięcy w mieście działalność przestępczą. Druga, pozostawała zagadką. Przyczyny masakry również pozostawały nieznane. Szum medialny, jaki wytworzył się wokół Liberty City przerósł oczekiwania samego burmistrza. Mayor O'Donovan wygłosił specjalne przemówienie, w którym apelował o zachowanie spokoju. Ludziom jednak to nie wystarczało. Zabrano im jedną z podstawowych potrzeb - bezpieczeństwo. Od prawie dwóch lat miastem wstrząsały wojny gangów. Teraz zaś, gdy do tej pory nietknięte Shoreside Vale stało się centrum przestępczej rozgrywki, wydawało się, że sytuacja osiągnęła apogeum. Ekstremum śmierci, lęku i zbrodni.
Przedmieścia Wichita Gardens zamieszkiwane były głównie przez klasę średnią. Kompleks wieżowców mieszkalnych kontrastował z bogatymi rezydencjami Cedar Grove, wznoszącymi się ponad osiedlem. Tutejsza ludność składała się głównie z afroamerykanów, toteż odnotowano ostatnio wzrost przestępczości na tym obszarze. Wojny lokalnych gangów utrwalały tylko obraz całego miasta jako rejonu ciągłych bitew.
Było już prawie południe, gdy mężczyzna w oliwkowych, przetartych na kolanach, bojówkach i poplamionej, czarnej kurtce podążał szybkim krokiem w stronę pobliskiego hotelu. Nieruchomy wzrok wbity w ziemię sygnalizował, że ów człowiek nie ma ochoty na jakąkolwiek rozmowę. Żar promieni słonecznych na bezchmurnym niebie był kolejnym przeciwnikiem na jego ścieżce. Słony pot spływający ze skroni starał się utrzymywać temperaturę jego ciała, ale w jego wnętrzu gotowało się prawdziwe piekło. Po stokroć gorsze niż to, które rano nawiedziło Shoreside Vale. Setki pytań, wątpliwości i obawy mieszały się z poczuciem władzy, pewnego nieokreślonego spełnienia oraz przekonania, że kilkadziesiąt chwil temu zakończył się pewien etap. Wszystko to powodowało jednak nieuśpioną nigdy czujność i właśnie ten instynkt nakazywał jak najszybciej udać się do wyznaczonego celu.
Po dotarciu do pokoju hotelowego stwierdził, że niebezpiecznie byłoby przebywać w nim zbyt długo. Pospiesznie zaczął pakować najpotrzebniejsze rzeczy do torby. Założył na siebie czyste jeansy i skórzaną, brązową kurtkę. Stanął u drzwi, gdy nagle zadzwonił telefon.
- Dzień dobry panie Speed, recepcja. - odezwał się łagodny głos w słuchawce. - Chcielibyśmy poinformować, że policja sprawdza hotel. Mają zezwolenie, proszę się nie denerwować, prawdopodobnie jest to rutynowa kontrola. Przepraszamy za zaistniałą sytuację. Życzymy miłego dnia, do widzenia. - rozległ się szczęk odkładanej słuchawki.
Dla Claude'a nie był to dobry moment na takie niezapowiedziane wizyty. Co prawda, mieszkanie było czyste i nie zawierało jakichkolwiek śladów, z którymi można by go powiązać z przestępstwem, jednak sama obecność funkcjonariuszy wydała się mu dziwnie podejrzana. Doszedł do wniosku, że skoro prowadzą śledztwo w sprawie masakry w Cedar Grove, to jakim sposobem załatwiliby pozwolenie w tak szybkim czasie. Z drugiej strony możliwe, że szukali jakiegoś drobnego złodziejaszka, których nie brak w tej dzielnicy. Takie sytuacje zdarzały się wcześniej. Zachowanie stoickiego spokoju i czujności byłoby w tym przypadku najlepszym rozwiązaniem.
Winda zatrzymała się na czwartym piętrze. Wysiada z niej dwóch dobrze zbudowanych mężczyzn. Mijają pokoje, widać, że zmierzają pod konkretny adres. Kiedy Claude słyszy stuk obcasów i szczęk broni policjantów, którzy się zbliżają, nie próbuje uciekać. Nie ma powodu. Jego zbrodnie były zawsze perfekcyjne, a nawet jeżeli ktoś natrafił na poszlakę musiał być głupcem by w biały dzień wybierać się wprost pod jego drzwi. Spokojnie siada na podłodze opierając się plecami o ścianę z nogami opartymi o framugę drzwi. W rękach trzyma kolbę karabinu. Czeka. Z radia znany zespół rockowy wykonuje właśnie swój najnowszy hit. Harmonię dźwięków zakłóca pukanie.
- Proszę otworzyć, policja. Sprawdzamy czy nieukrywa się tutaj groźny przestępca. - odzywa się zachrypnięty głos. Drugi policjant odbezpiecza pistolet i przystawia jego lufę obok wizjera. Skinieniem głowy daje znak towarzyszowi.
- To rutynowa kontrola, zajmie tylko kilka minut. - mężczyzna odsuwa się i również wyciąga broń.
Odgłos odbezpieczanego rewolweru przerywa ciszę w głowie Speeda. Po kilku sekundach seria z karabinu maszynowego wystrzelona z pomieszczenia przeszywa obydwu policjantów. Posoka zostawia ślad na bieli przeciwległej ściany. Podziurawione do cna drzwi mieszkania otwierają się. Dym unosi się nad ciałami. Jeden z mężczyzn jest azjatą, dusi się. Wymachuje rękoma. Wciąż ślepo wierzy jeszcze, że uniknie śmierci, która zagląda do jego wnętrza. Claude kładzie buta na jego szyi i celuje mu w twarz. Krew i płyn mózgowy wylewają się z czaszki jak żółtko z rozbitego jajka. Zabiera nogę i wtem dostrzega pod brodą czerwonego, wytatuowanego smoka.
To be continued..
|
Ebenezer Scrooge
napisany: 24.12.2008 · 14:28 · dodał: Lux · komentarze: 7 · zamknięty
|
Nie powiem, że świąt nie będzie, ale nie powiem też wesołych świąt. Jakie to są święta "wesołe"? Spędzisz je przed komputerem? Będziesz pomagać rodzinie w przygotowywaniu świątecznych potraw? Czy może porozmawiasz z kolegami na dworze?
"Zdrowia, szczęścia, pomyślności.." Typowe. Jak się nie ma co powiedzieć to mówi się właśnie tę frazę. W zasadzie śmiesznie to wygląda, gdy babcia życzy wnuczkowi dużo zdrówka. A dlaczego miałby być chory lub umrzeć skoro to kilkunstoleni młodzieniec? W porzadku, nie czepiajmy się, to wynika raczej z przyzwyczajeń, z prostoty ludzi; niby szczerze, ale jednak nieprzemyślane. Coż, przynajmniej z dobrego serca i z uśmiechem.
Święta. Co świętujesz? Karpia? Prezent? Narodziny Chrystusa? Dla większości to i tak nieistotne. Cieszą się, że mogą spędzić czas z rodziną, czas wolny, natrojowy.
Obżarstwo czy refleksja? 12 potraw czy 12 minut przemyśleń nad własnym życiem? Można zawsze to zrobić, ale święta to dobry czas na to. Dobry w sensie sprzyjający, pomocny, podpierający.
Postanowienia noworoczne. Nic bardziej irytującego. Masz zamiar coś zmienić, zrobić - zacznij dziś. Nie czekaj na wymówkę w postaci nowego roku. Hmm, ale jak się nie uda to można to przełożyć, powiedzieć: "Teraz nie udało się, ale w następnym roku to..". Śmieszne i smutne. Kolejny raz też powtarzam, ludzi nie zmienisz, zmień siebie. Czasem to cholernie trudne. Wszyscy wokół nastawieni na nie, a Ty się uśmiechasz jak kretyn i za kretyna najczęściej Cię wtedy mają. Wytrwałość. Może za parę dni sami zaczną się uśmiechać, a za kilka tygodni być może obdarzą Cię pogodnym wyrazem twarzy.
Ebenezer Scrooge. Zauważyłem, że istnieje na tym świecie typ ludzi może nie tyle zgorzkniałych, co bardzo poważnych. Strasznie się irytują widząć bardzo optymistycznie nastawione do życia osoby. Dlaczego? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na tak postawione pytanie. Zazdroszczą im tego, że same tak nie umieją? Zbyt proste wytłumaczenie. Myślę, że istnieje głębszy powód takiego zachowania. Czy na święta powinienem być wesoły, uśmiechnięty i pozytywnie nastawiony do wszystkiego wokół? Czy to nie tuszuje, zaczernia? W końcu po świętach ludzie znowu stają się zgorzkniali, niemili, ponurzy i mrukliwi. Może trzeba cieszyć się w duchu, a na zewnątrz nie pokazywać tego? Może trzeba się zastanowić nad tym, co się robi, w którym miejscu w swoim życiu jestem, a dokąd podążam, co chcę osiągnąć i co chcę w życiu robić by być szczęśliwym, by się tym życiem cieszyć?
Tego życzę wszystkim czytającym ten tekst. Są to moje życzenia, moja mała opowieść wigilijna. Mimo wszystko, wesołych świąt!
|
Lux's Ten
napisany: 07.12.2008 · 15:58 · dodał: Lux · komentarze: 0 · zamknięty
|
Jako miłośnik kina postanowiłem stworzyć listę dziesiątki najlepszych filmów, które do tej pory obejrzałem. Zadanie wydawałoby się bardzo proste, jednak gdy uświadomiłem sobie ile obrazów już w życiu oglądnąłem, a co ważniejsze ile z nich naprawdę zasługuje na pochwałę to sprawa się lekko skomplikowała. Chciałem, żeby to było naprawdę przemyślane, dlatego nie spieszyłem się z wypisaniem tego, ot tak. Przez prawie półtora miesiąca sięgałem pamięcią wstecz i zastanawiałem się, które filmy wyróżniają się na tle innych, na co zwracać uwagę przy hierarchizacji ich, które wywarły na mnie największe wrażenie. Dlatego też stworzyłem dla siebie własny system punktacji, w którym uwzględniałem wiele rożnych czynników. Liczbę punktów, jakie uzyskał ode mnie dany obraz znajdziecie przy jego opisie.
TOP 10
- The Godfather (Ojciec Chrzestny)
Numero Uno. Według wielu ludzi jest to najbardziej perfekcyjny obraz ze wszystkich powstałych do tej pory, szczyt kina, uwzględniając zdanie opinii publicznej, środowiska filmowego oraz krytyków. Niesamowita historia, pamiętni bohaterowie, idealnie wyważona akcja, charakterystyczne ruchy kamery, dobór kolorów, muzyka i dźwięk. Jeżeli ktoś chciałby przeczytać moją szerszą recenzję to zapraszam tutaj. Chciałbym się podzielić dwiema wypowiedziami właśnie na temat tego filmu, które bardzo mi się spodobały.
Cytat:- Hamlet, 1599
- Requiem Mass in D Mozart, 1791
- Sunflowers van Gogh, 1888
- Coppola Godfather, 1972
Cytat: A wedding. A horse's head. A gun in a restaurant toilet. Sicily. Another weeding. A car bomb. A toll-booth. Orange pell. A baptism. A closed door.
Ojciec Chrzestny to kamień milowy. To kompendium wiedzy filmowej, do którego odwoływało się wielu artystów. To odpowiedź na wiele pytań. Co powienienem wziąć ze sobą na wakacje? Leave the gun. Take the cannoli.
Rok produkcji: 1972
Ilość pkt. 542
- The Lord of the Rings (Władca pierścieni)
Napisać rewelacyjną książkę - bardzo trudne. Stworzyć całą mitologię - niesamowite. Podołać wyzwaniu i zrobić na podstawie tego imponujący film - duży respekt. Dwie z trzech najbardziej wciągających, najbardziej klimatycznych rzeczy jakie mnie w życiu spotkały, przez które prawie całkowicie oderwałem się od rzeczywistości, od chwili dnia codziennego to czytanie i oglądanie pierwszej 'części' Władcy Pierścieni.* Celowo nie rozbijam całej opowieści na trzy części, ponieważ dla mnie zawsze będzie to jeden film. Ponad dziesięć godzin wspaniałej wielowątkowej historii. Dla niektórych film jest hermetyczny, a ja uważam, że jest istotą fantastyki i to takiej, która nie jest zamknięta, ale która mimo charakterystycznych elementów potrafi zaciekawić widza i przekazać treści, które nie są bezpośrednio związane z historią opowiedzianą w filmie. Pamiętam, że idąc do kina znałem tylko tytuł filmu i myślałem, że będzie to jakiś film obyczajowy.** Bardzo się zdziwiłem, gdy usłyszałem jedno z pierwszych zdań:
Cytat: Wiele z tego, co kiedyś istniało zostało zatracone, bo nie istnieją już Ci, którzy to pamiętali.
Pierwszą rzeczą jaką chciałem wiedzieć po wyjściu z kina była data premiery drugiej części.
*Trzecim zdarzeniem była gra w Heroes of Might and Magic 3.
**Zostałem zaproszony i błyskawicznie sprowadzony na niego, nie widziałem nawet plakatu.
Rok produkcji: 2001
Ilość pkt. 393
- The Silence of the Lambs (Milczenie owiec)
Dr Haniball Lecter to imo jedna z najbardziej wyrazistych postaci w historii kina. Najsławniejsza rola Anthony'ego Hopkinsa. Jeden z najlepszych thrillerów. Kolejny obraz na podstawie książki. Dla wielu kultowy, znakomicie zmonotowany, przykuwający i szokujący; oryginalny scenariusz. Dla mnie najbardziej ekscytująca w filmie jest psychika głównego bohatera.
Rok produkcji: 1991
Ilość pkt. 361
- The Deer Hunter (Łowca jeleni)
Dla większości jest pewnie zaskoczniem dlaczego cenię sobie ten film aż tak wysoko. Głównie ze względu na temat. Film zdecydowanie poruszający, zmuszający do refleksji, dramat, raczej psychologiczny niż wojenny. Ukazuje skutki wojny wewnątrz ludzkiej psychiki. Jednak najbardziej przejmujący jest wątek przyjaźni i lojalności. Robert de Niro i Christopher Walter perfekcyjnie zagrali swoje role i jedyne, co mogę jeszcze napisać to gorąco polecić ten film tym, którzy jeszcze go nie widzieli.
Rok produkcji: 1978
Ilość pkt. 302
- Il Buono, il brutto, il cattivo (Dobry, zły i brzydki)
Western to specyficzny gatunek filmowy. Niektórzy się nim zachwycają, inni w ogóle nie mogą go przetrawić. Dla mnie był zawsze ciekawym urozmaiceniem. Odskocznią. Dobry, zły i brzydki jak i cała 'dolarowa trylogia' zrobiła z Clinta Eastwooda gwiazdę. Zwroty akcji, muzyka*, czarny humor, 110% dzikiego zachodu i wplatające się niekonwencjonalne rozwiązania jak legendarna, patowa scena finałowa.
*Podobno każde dziecko w Ameryce potrafi zanucić motyw z tego filmu.
Rok produkcji: 1966
Ilość pkt. 295
- The Bridge on the River Kwai (Most na rzece Kwai)
Chyba najlepszy film o wojnie jaki do tej pory widziałem. Widziałem go dawno, a zapadł mi w pamięć na długo. Na tyle dobrze, że mogę z pełną rozwagą umieścić go na wysokim, szóstym miejscu. Wciągający dramat, klasyk naprawdę godny uwagi.
Rok produkcji: 1957
Ilość pkt. 279
- Star Wars (Gwiezdne wojny)
Natomiast tego tytułu przedstawiać nie trzeba. Jeden z filmów, który wyznaczył nowe trendy w realizacji, spowodował rozwój elementu efektów specjalnych. Prawdopodobnie najbardziej rozpoznawalna seria science-fiction, którą od lat interesują się już całe pokolenia fanów. W tym też ja.
Rok produkcji: 1980
Ilość pkt. 267
- Forrest Gump
Run Forrest, run! Są w życiu wartości, o których trzeba pamiętać. Wśród tylu brutalnych obrazów, pełnych przemocy można znaleźć kilka wzruszających opowieści. W tym perełkę jaką jest Forrest Gump. Uważam, że film jest genialny, o ile ktoś umie do niego odpowiednio podejść. Na swój sposób zabawny, trzeba jednak znaleźć w nim to, co naprawdę istotne.
Rok produkcji: 1994
Ilość pkt. 236
- The Shining (Lśnienie)
Nie mogło tutaj zabraknąć horroru, Kinga i Nicholsona. Zawsze będę pod wielkim wrażeniem umiejętności aktorskich Jacka, które zaprezentował w tym filmie. Strach rodzi się z ludzkiej psychiki, obłęd, tajemnica, odludzie, z tym kojarzy mi się groza filmowa. Ambitny film przez niektórych niedoceniany.
Rok produkcji: 1980
Ilość pkt. 229
- Shichinin no Samurai (Siedmiu samurajów)
Nieśmiertelna klasyka. Nastrój, jaki buduje ten film, jest po prostu niepowtarzalny. Mało kto pamięta aktorów z dalekiego wschodu, a trzeba zaznaczyć, że właśnie aktorstwo jest tutaj na bardzo wysokim poziomie. Na podstawie tego filmu powstał amerykański western "Siedmiu wspaniałych".
Rok produkcji: 1954
Ilość pkt. 203
Kończąc muszę zaznaczyć, że istnieje duża liczba innych filmów, których dotąd nie widziałem, a które według opinii obiegowej są wyśmienite. Na koniec tej wypowiedzi wypisałem zatem tytuły, których nie brałem pod uwagę oraz te filmy, które są naprawdę godne polecenia, a nie zmieściły się w pierwszej dziesiątce.
Nie brane pod uwagę:
Gorączka złota (1925), Frankenstein (1931), Bunt na Bounty (1935), Przeminęło z wiatrem (1939), Obywatel Kane (1941), Casablanca (1942), Singin' In The Rain (1952), Psychoza (1960), Lawrence z Arabii (1962), Absolwent (1967), 2001: Kosmiczna odyseja (1968), Butch Cassidy i Sundance Kid (1969), Chinatown (1974), Lot nad kukułczym gniazdem (1975), Taksówkarz (1976), Czas apokalipsy (1979), Wściekły byk (1980), Dawno temu w Ameryce (1984), Chłopcy z ferajny (1990), Wściekłe psy (1992), Lista Schindlera (1993), Pulp Fiction (1994), Skazani na Shawshank (1994)
Godne polecenia:
King Kong (1933), Ben-Hur (1959), Francuski łącznik (1971), Serpico (1973), Szczęki (1975), Rocky (1976), Poszukiwacze zaginionej Arki (1981), E.T. (1982), Tańczący z wilkami (1990), Braveheart (1995), Kasyno (1995), Gorączka (1995), Matrix (1999), Podziemny krąg (1999)
|
Studia óczą
napisany: 01.11.2008 · 21:49 · dodał: Lux · komentarze: 6 · zamknięty
|
Studia to podobno najpiękniejszy okres w życiu człowieka (dla tych osób, które się na nie zdecydowały). Jednym kojarzą się przede wszystkim z całkowitą zmianą sposobu pracy i po części też życia. Brak dzwonka, załatwianie wszystkiego samodzielnie, szeroko pojęte 'wykłady', kolejki do dziekanatu, wolność wyboru zajęć oraz rzecz, na której odgłos wielu się wzdraga, sesje.
Istnieje też druga grupa osób, które postrzegają studiowanie jako nienormowaną niczym i przez nikogo, niekończącą się imprezę. Ciągłe zabawy, picie, szalone pomysły i ich realizacje to chleb powszedni nastawionego na rozrywkę studenta.
Fakt, studiować tylko po to by się uczyć byłoby grzechem i marnotrawstwem (w końcu nie samą nauką człowiek żyje). Nie można jednak za bardzo dać się pochłonąć przyjemności z imprezowania, bo czas ezaminów szybko nas nadejdzie, a my poczujemy, że mamy nie tylko pustkę w głowie, ale także małe szanse na przyswojenie jakiejkolwiek wiedzy w ogóle. Dlatego też trzeba sobie to umiejętnie rozpracować i pogodzić jedno z drugim.
Kończąc tę ogólną dygresję chciałbym już przejść do sedna tego wpisu. Mianowicie istnieją też takie stowarzyszenia określane mianem organizacji studenckich, w których to członkowie mogą rozwijać się pod względem praktyki naukowej, jak i uczestniczyć w różnego rodzaju wydarzeniach kulturalno-towarzyskich. Przez integrację i wspólne zabawy dążą do przełamania swoich słabości, odkrycia samego siebie i otworzenia się na innych i na świat. Może zabrzmiało to teraz zbyt poważnie, także o co tak naprawdę chodzi? Ano w praktyce sprowadza się to do zrobienia z siebie debila/kretyna/idioty etc. przy aplauzie publiczności i ku jej wielce nieopisanej radości, gdzie nagrodą później za jakichś karkołomny i szalony wyczyn są najczęściej brawa, śmiech i nierzadko też długa pamięć danego zdarzenia.
Jako, że sam należę do jednej z takich organizacji chciałem się podzielić prezentacją pewnego zdarzenia, które miało miejsce niespełna tydzień temu w niedzielny wieczór na wrocławskim dworcu głównym. Wracając z konferencji wpadliśmy z koleżanką na pomysł by zaprezentować nowo poznanym w pociągu towarzyszom jeden z 'tańców' charakterystycznych dla naszej organizacji. Jako, że było nas dużo i jeszcze trochę wyglądało to w ten oto sposób..
Muszę dodać jeszcze, że nasza radość z tego zadania przewyższyła nawet zdziwienie ludzi postronnych, dlatego planujemy powtórzyć ów wyczyn w innym, bardziej reprezentatywnym miejscu przy jednoczesnym udziale większej ilości osób. :)
|
Czas, a wolność myślenia
napisany: 18.10.2008 · 11:11 · dodał: Lux · komentarze: 4 · zamknięty
|
Życie jest bez sensu. Ile razy słyszeliście to zdanie w telewizji, radiu, czytaliście je w prasie, książkach, Internecie, a może ile razy sami je wypowiadaliście?
Na pewno nasuwa ono na myśl pewne spojrzenie - osoba jest co najmniej zagubiona. Na świecie żyje ponad sześć miliardów ludzi, ale po co? Po co żyją? Po co każdy z osobna żyje i po co żyjemy razem? Zastanawialiście się kiedyś po co Wy sami żyjecie? Jaki jest cel Waszego życia? Jedni powiedzą, że sami kształtujemy swój los, a drudzy, że z góry narzucane jest nam przeznaczenie.
Myślę, że sensem życia jest właśnie poszukiwanie tego sensu. Znajdowanie własnej ścieżki w globalnej sieci egzystencji. Każdy z nas ma świadomość, dzięki której podejmuje decyzje i sumienie, przez które kształtuje swoją moralność. Przede wszystkim - możemy myśleć.
Czas jest rzeczywistością spajającą nasze życie. Wieczny, tajemniczy, niosący nowinę, ale też najbardziej przerażający. Ile razy patrzysz na zegarek, ile razy odczytujesz godzinę, datę, nastawiasz budzik, wspominasz konkretne wydarzenia, liczysz dni, tygodnie, miesiące i lata? Staramy się oswoić z myślą, że nic nigdy nie zdarza się dwa razy. Chcemy godnie i szczęśliwie przeżyć dany nam czas. Oczywiście każdy też inaczej to rozumie i inaczej wypełnia.
Żyjemy w cywilizacji skuteczności. Im coś bardziej przydatne, użyteczne, mające skutki tu i teraz, tym lepsze. Fascynujemy się reklamą nowego telefonu komórkowego, cieszymy się z powodu sukcesów w szkole, w pracy. Niektórzy z nas właśnie na tym opierają swoje życie - na ciągłym brnięciu do stawianych sobie celów. Za fundament biorą szeroko pojęty sukces. Robią listę marzeń i próbują ją zrealizować. Nie piszę, że to źle. To dobrze, gdy człowiek jest ambitny, dąży do czegoś i skrupulatnie, kolejno dopina swego. Jednak szczęście jest ulotne. I tutaj pojawia się druga grupa ludzi. Ich domeną jest intensywne przeżywanie każdej, pojedynczej chwili życia. Zabawa, praca czy nawet refleksja - skupiają się nad tym, co teraz, co już. Na drugi plan schodzi wtedy przeszłość i przyszłość, liczy się tylko teraźniejszość. Gdyby przeprowadzić ankietę zdania byłyby podzielone. Który sens jest więc pełniejszy, lepszy?
Równowaga. Bardzo lubię to słowo i w tym przypadku mogę i chętnie się nim posłużę. Myślę, że trzeba znaleźć kompromis. Oba są potrzebne, warto więc pogodzić jedno z drugim. Nie jest to łatwe, w szczególności jak dodamy do tego trzecią teorię, aby po śmierci pozostawić po sobie dobro. Podobno osiągając taką równowagę człowiek przeżyje swoje życie najbardziej godnie, szczęśliwie i mądrze. Trzeba jednak podkreślić, że na swój sposób. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Rodzice dziecka z chorobą downa, wbrew opinii obiegowej, będą szczęśliwi.
Każdy żyje własną miarą. Mamy duży wpływ na swoje życie, jednak nie warto na siłę starać się brnąć pod prąd, upierać się przy wszystkim i udawać kogoś, kim się nie jest i nigdy nie będzie. Z drugiej strony branie życia nazbyt lekkomyślnie i infantylnie również może mieć zły wpływ na rozwój wydarzeń w przyszłości. Warto więc szukać własnego "ja", własnego szczęścia. Na tym to polega. Życie to walka. Tym się różnimy od zwierząt, że mamy świadomość działania i wolność myślenia. Korzystajmy z tego, nie dajmy sobą manipulować i kierować. Sami musimy nadać życiu sens, nieustannie go poszukiwać, nie bać się i po prostu myśleć. I to my mamy go szukać, to nam ma zależeć, a nie Kościołowi, państwu, rodzicom, kolegom czy nauczycielom. Na przykład religia - narzuca schemat, jest pomocna, ponieważ niesie ulgę, tłumaczy za nas sprawy, które wymagają od nas wysiłku, rozmyślań. Gdy cierpisz z jakiegoś powodu, ktoś bliski odszedł, ona daje Ci gotowe rozwiązanie, często bardzo naiwne, ale dla tych, którzy nie chcą walczyć z życiem jest to bardzo opłacalne, pożyteczne i wydaje się być wartościowe.
Można nauczyć się żyć. Bez namysłu nad własnym życiem przebiegnie ono jak pstryknięcie palcami. Zatrzymać się, usiąść, popatrzeć, żyć. Odwaga myślenia zależy od odwagi patrzenia, a gdy jesteś jak koń z klapkami na oczach to galopując przez siebie chodźby nie wiem jak ładnie i szybko to patrząc nie zobaczysz niczego.
Przerażeni czasem ciągle uciekamy, a przecież doskonale wiemy, że śmierć kończy tę naszą indywidualną czasowość tu, na ziemi. Na szczęście mamy rozum, dzięki któremu możemy odkryć sens, a sens jest bodaj jedyną rzeczą oporną na czas.
|
Żaba
napisany: 19.09.2008 · 22:32 · dodał: Lux · komentarze: 8 · zamknięty
|
Pewna kobieta wpadła na pomysł żeby kupić mężowi na urodziny zwierzątko. Udała się w tym celu do sklepu zoologicznego. Wszystkie fajne zwierzaki były niestety dla niej za drogie. Zrezygnowana pyta się sprzedawcy:
- Macie tu jakieś tańsze zwierzaki?
- Z tańszych mamy tylko żabę po 50 zł.
- 50 zł za żabę?! Dlaczego tak drogo?
- Bo ta żaba to, proszę pani, jest całkiem wyjątkowa.. Ona potrafi świetnie robić laskę!
Kobieta nie zastanawiając się długo kupiła żabę, licząc że ta ją wyręczy w tej nieprzyjemnej dla niej czynności. Gdy nadszedł dzień urodzin kobieta wręczyła żabę mężowi i opowiedziała mu o jej niesamowitych zdolnościach. Facet był nieco sceptyczny, ale postanowił swój prezent wypróbować jeszcze tego samego wieczora. Grubo po północy żonę obudziły dziwne dźwięki dochodzące z kuchni. Wstała i poszła sprawdzić co tam się dzieje. Gdy weszła do kuchni zobaczyła męża i żabę przeglądających książkę kucharską. Wokół nich porozstawiane były przeróżne garnki i patelnie. Zdumiona kobieta spytała:
- Dlaczego studiujecie książkę kucharską o tej godzinie?
- Jak tylko żaba nauczy się gotować - wypierdalasz!
Wybaczcie, ale musiałem to pokazać. Usunę ten post jutro. :b
Ok, zostawiam ku pamięci. ^^
|
Być żeglarzem
napisany: 17.09.2008 · 13:12 · dodał: Lux · komentarze: 2 · zamknięty
|
Log-book
Podczas moich długich wakacji miałem wiele okazji by spróbować czegoś nowego w szerokim tego słowa znaczeniu. Jedne z tych rzeczy były zaplanowane, inne zaś zupełnie spontaniczne, którym mógłbym śmiało wlepić etykietkę "no way, nie zrobię tego'. Nie wdawając się w szczegóły jako człowiek związany ze sportami wodnymi, także z żeglarstwem miałem przyjemność mieć do czynienia. Jeżeli ktoś również maczał w tym palce wie, co to jest, czego wymaga i czego uczy. Nigdy wcześniej jednak nie miałem czasu by wreszcie wyrobić dokument uprawniający mnie do samodzielnego prowadzenia jachtów. Także jednym z zaplanowanych przeze mnie zadań na ten rok było właśnie wyrobienie patentu żeglarskiego.
Biorąc pod uwagę fakt, że większość czytających już wakacji nie ma treść tego wpisu może wydać się trochę dziwna i bezceremonialna. Kurs, na który się zapisałem miał się odbyć we wrześniu w przeciągu 9 dni. Zważywszy na to, że normalnie kursy takie trwają dwa lub trzy tygodnie, a czasami nawet ponad miesiąc ten wydawał się być prawie eksternistyczny. Wiedzy było stosunkowo dużo, a czasu mało. Najczęściej żeglowałem na jeziorze Bełdany, nazywane też inaczej "jeziorem siedmiu wiatrów". Jak sama nazwa wskazuje łatwo się tam nie pływa, przez co jest dobre do nauki. Raz wiatr się wzmaga, raz nagle zdycha, innym razem dostajesz podmuch z przeciwnej strony.
Instruktorem moim okazał się nie byle kto, bo kapitan żeglugi wielkiej i motorowodny, bardzo doświadczony żeglarz, który samodzielnie może prowadzić tak wielkie jednostki jak trzymasztowce "Zawisza Czarny" czy "Dar Młodzieży". Tak, wyglądał jak typowy kapitan, trochę tęgi z białą brodą. Przypuszczam, że mała część osób z żaglami miała kiedykolwiek do czynienia, więc szczegóły byłyby nadzwyczaj nudne albo niezrozumiałe. Postaram się je obejść. Jak napisał ów kapitan w jednej ze swoich książek:
Cytat: Żaden, nawet najinteligentniejszy umysł nie zrozumie czemu musi wybierać żagle przy ostrzeniu a luzować przy odpadaniu jachtu jeśli nie przerobi
i nie zrozumie zjawisk rządzących statecznością kierunkową żaglowca.
Jakby tego było mało, w przeciwieństwie do innych, typowych kursów nie uczono nas pływać na sławnych omegach tylko na sportinie 682. Z początku łatwo nie było, tym bardziej, że tacy starsi, doświadczeni ludzie mają jedną, dość istotną wadę (studenci już się domyślają o czym mowa). Nie mają zbytnio cierpliwości do nauczania. Raz powiedziane ma być zapamiętane i wykonywane z coraz większą dbałością. Stąd akurat nasz jacht był najbardziej głośny i krzykliwy, ale to tylko dodawało atmosfery. Toteż trochę się zdziwiłem, gdy nasz kapitan zaczął rzucać kurwami, chujami, skurwysynami i 'jop twoja psia mać zasrana była' na niektóre sytuacje na wodzie (nie na nas). Widać swój człowiek i rozmawiać w każdym języku potrafi. Ano zasób słów miał bogaty i na wykładach raczył nas zwrotami dla większości mało jasnymi. Najbardziej podobało mi się, gdy puszczał 'wiązankę' po włosku, czego wybaczcie nie powtórzę. Podczas rejsu do Mikołajek zaśpiewał nam oryginalną wersję "10 w skali Beauforta" z wszystkimi możliwymi wulgaryzmami.
Pływaliśmy praktycznie w każdych warunkach, w słońcu, w deszczu, przy słabym wietrze i przy mocnym. Pewnego razu, już pod koniec kursu, gdy wiatr był naprawdę silny, a na wodzie tworzyły się podłużne pasy białej piany (typowa czwórka) podmuch wiatru zerwał nam prawą metalową linkę od masztu (wantę). Przyznam, że część załogi była wtedy lekko 'zesrana' a captain zdecydował się wrócić do portu i sromotnie za to 'opierdolić' bosmana, co też się stało. Kilka godzin później, gdy przyjąłem ster, na wodzie zaczęły się tworzyć małe grzyby piany, co już wskazuje na rozpoczynającą się 'piątkę' (5 w skali Beauforta). Przechył był już znaczny i pływaliśmy na zrefowanych żaglach. Do tej pory była to największa siła wiatru, z którą żeglowałem. Po przybiciu do portu kapitan zaprosił nas na swój specjał - herbatę z prądem.
Może domyślacie się co to jest, może nie, jedno jest pewne - jest to bardzo rozgrzewający napój, który zresztą wszystkim polecam. Do około trzy czwarte szklanki herbaty wlewa się wódkę. I tutaj muszę napisać, że zrobiliśmy coś niemożliwego, co większość z Was ujrzawszy popukałaby się w czoło i stwierdziła, że mamy nierówno pod sufitem. Ano skoro to miało nas rozgrzać to wódka musiała być przynajmniej letnia, a było wręcz odwrotnie. Także ocieplaliśmy ją pod strumieniem gorącej wody w umywalce. Kto by pomyślał, że kiedyś zimna wódka będzie mi przeszkadzać..
Egzamin zdałem jak najbardziej pomyślnie, jeszcze tylko przyjdzie mi czekać na sam dokument. A tutaj o dziwo jeszcze gorzej niż w przypadku prawa jazdy mogą przysłać dopiero za kilka miesięcy. Tak to już w Polsce jest, lecz nie ma co narzekać, sezon już się prawie skończył i teraz papierek nie byłby mi do niczego potrzebny. Zresztą tutaj nie o papier przecież chodzi. Jako, że na same Mazury trzeba mi było przejechać całą Polskę to o kulturze na drogach i tym podobnych sprawach napiszę innym razem. Ahoj!
Date of ending of entries: 14 września 2008
|
The Godfather
napisany: 05.08.2008 · 16:23 · dodał: Lux · komentarze: 9 · zamknięty
|
Mało jest osób w cywilizowanym świecie, które nigdy nie słyszałyby o historii rodziny Corleone. Sama książka jest niewątpiliwie jedną z wielkich powieści XX wieku, a filmowa trylogia stworzona na jej podstawie na stale weszła do klasyki kina. Nawet osoby nie zainteresowane kinematografią Marlona Brando kojarzą z rolą tytułową, a wspomnienie tej opowieści przywodzi na myśl porachunki mafijne.
O ile szeroko pojętą przestępczością zorganizowaną interesuję się już od kilku ładnych lat to nie miałem do tej pory okazji obejrzeć "Ojca Chrzestnego" w całości, co dla tych, którzy mnie znają, wydaje się być niemożliwe. Jednak to prawda. Założyłem sobie kiedyś, że nie obejrzę filmów dopóty, dopóki nie przeczytam książki. W przeszłości zawsze było 'coś', co uniemożliwiało mi wykonanie tego zadania. Zawsze zmuszony bylem z tego czy innego powodu przerwać rozpoczętą lekturę. Wreszcie jednak na moich pięciomiesięcznych wakacjach wygospodarowałem chwilę czasu by przeczytać książkę.
To było jakiś miesiąc temu. Pamiętam, że wciągnęła mnie tak niebywale, że jednego dnia czytałem ją cały dzień przez przeszło czternaście godzin od jedenastej przed południem do pierwszej w nocy. Nie zawiodłem się. Mario Puzo stworzył prawdziwe literackie arcydzieło. Historia Cosa Nostry ukazanej przez pryzmat fikcyjnej rodziny Corleone była wyśmienitym pomysłem. Książkę czytało mi się lekko, przyjemnie, choć momentami wracałem by dwukrotnie przeczytać pewne fragmenty. Nie tyle by zrozumieć, co spojrzeć na pewne sytuacje z różnej perspektywy. Fascynuje postać Don Vito, nakreślenie jego młodości ze wszystkimi szczegółami, metamorfoza Michaela i budowanie rodziny czy wreszcie obraz Sycylii. Rozdziały mimo, że wyraźnie od siebie odrębne tworzą jedną wspaniałą całość. Jeżeli ktoś do tej pory nie przeczytał tej książki to polecam ją serdecznie. Parafrazując słowa pewnego reżysera:
- Dlaczego warto tę książkę przeczytać?
- Po to by mieć ją przeczytaną.
Mistrzowsko budowane napięcie, momenty, w których cieszymy się lub odczuwamy gniew razem z bohaterami ukazują, że autor swoją opowieścią wciągnął nas w ten świat, świat nienawiści, miłości, szacunku i honoru.
Filmowa wersja jest już bardziej znana, dlatego nie poświęcę jej wiele czasu. Po przeczytaniu książki zabrałem się do oglądania całej trylogii. Wraz z pierwszym filmem śledziłem wydarzenia przedstawione w książce. Kreacja Brando, rozwijającego dopiero skrzydła Pacino i wcale nie ustępującego im zanadto Duvalla tworzy magiczną całość. Symoblika, gesty, mimika - czasami te zabiegi wystarczyły by zastąpić słowa. Większośc z Was widziała film, etapy w jakich się rozgrywa, każdy element.
Druga część wydała mi się bardziej 'świeża', nie znałem przecież dalszych perypetii Michaela jako głowy rodziny. Znakomity duet de Niro i Pacino opanował praktycznie cały obraz, są to mistrzowie swoje fachu i z przyjemnością oglądałem ich grę aktorską. Wspomnę jeszcze, że Robert jest moim ulubionym aktorem. Nie będę się rozpisywał na temat akcji czy fabuły, jednak muszę powiedzieć, że sequel to majstersztyk. Znakomicie nagrany, zagrany i zmontowany w całość. Po filmie odniosłem nawet ciche wrażenie, że pobił w pewnych momentach pierwszą część.
Czego znowu nie mogę powiedzieć o ostatnim, trzecim epizodzie. Pierwsza część filmu jak dla mnie jest zbyt rozbieżna, momentami trochę niespójna i po prostu nudna. Później już znacznie nabiera dynamizmu i 'nakręca się' tworząc bardzo dobry obraz. Końcowe sceny i Pacino przez okres trwania całego filmu składają się na naprawdę porządny film.
Podsumowując stwierdzam, że dwa mistrzowsko nagrane (klasyka kina) plus jeden bardzo dobry, nagrany już bardziej pod kanon filmów akcji z lat osiemdziesiątych, filmy są godne polecenia każdemu, bez względu na to czy siedzi w tematyce tak głęboko jak ja czy w ogóle się tym nie pasjonuje. Myślę, że warto poświęcić kilka godzin chociażby po to by się przekonać dlaczego ta mafijna historia sprzed prawie czterdziestu lat wyznacza ramy filmów gangsterskich po dzień dzisiejszy, była wielokrotnie wspominana, przekształcana i parodiowana.
Jako wielbiciel kina i tematyki spełniłem obowiązek. Teraz przynajmniej nikogo nie zdziwi fakt, że ja nie widziałem "Ojca Chrzestnego". Czytałem, widziałem i pewnie jeszcze nie raz w życiu przyjdzie mi to powtórzyć.
|
|