Grand Theft Auto III
Post Scriptum
Tama Cochrane'a była nieodłącznym elementem codziennego otoczenia mieszkańców Shoreside Vale. Idealnie wkomponowana w strome zbocza gór nadawała urok tej dzielnicy. Każdego ranka wschodzące słońce powoli wznosiło się zza niej oznajmiając nadejście nowego dnia. Jakby była strażnikiem światła, chowając je przed nieznanym niebezpieczeństwem i mrokiem nocy, po czym uwalniając je wyznaczała rytm pracy ludzi zamieszkujących te tereny. Solidne fundamenty zapory były jednocześnie synonimem spokoju przedmieścia, obrazem pewnej i stabilnej przyszłości odpornej na wszelkie przeciwności losu. Okolicznym mieszkańcom dawało to podświadome, złudne poczucie bezpieczeństwa. Twierdzili, że konflikty rozgrywane są gdzieś daleko. W rzeczywistości było jednak inaczej, korupcja i przemoc wkradały się pod drzwi każdego z nich jak okropna infekcja, która atakuje wszystkie sfery życia.
Clive Denver prowadził spokojne życie uczciwego Amerykanina. Jak codzień dojeżdżał do biurowca Dormatron w Pike Creek, w którym pracował. Pewnego ranka, przejeżdżając przez tamę mimowolnie został naocznym świadkiem wydarzeń, które wstrząsnęły później całym Liberty City. Stracił też wiarę w niezachwiany porządek społeczeństwa, o którym zapewniały wszystkie rządowe instytucje. Tego feralnego dnia słońce było krwistoczerwone, jak gdyby również było bezpośrednim widzem zdarzeń u podnóży zapory rzecznej.
Przejazd przez tamę był kontrolowany z obydwu stron, a wjazd na sam teren hydroelektrowni był całkowicie zablokowany. Wydawało się, że na zamkniętym obszarze przebywają obecnie wszyscy funkcjonariusze Liberty City Police Department. Byli wszędzie. Z otoczonej strefy co chwilę wyjeżdżał ambulans, lecz bez pośpiechu, bez sygnalizacji świetlnej i dźwiękowej. Odnaleziono już ponad dwadzieścia trupów i ciągle znajdywano kolejne. Ciała zabitych ludzi, wybrudzone krwią i wymieszane z kurzem ulicy, wydzielające odór powodujący mdłości. Twarze wyrażające cierpienie i strach, oglądane z profesjonalną obojętnością. Usuwane były jak śmieci, a przypadkowi ludzie mówili o nich najgorsze rzeczy. Wstępnie zidentyfikowano wszystkie odkryte zwłoki. Miały jedną cechę wspólną - wszyscy zabici ludzie byli pochodzenia południowoamerykańskiego. Media szybko wykorzystały tę informację. Porachunki mafijne, tak wstępnie określiły całe zajście. Jedną ze stron konfliktu uczyniono kartel kolumibijski, prowadzący od kilkunastu miesięcy w mieście działalność przestępczą. Druga, pozostawała zagadką. Przyczyny masakry również pozostawały nieznane. Szum medialny, jaki wytworzył się wokół Liberty City przerósł oczekiwania samego burmistrza. Mayor O'Donovan wygłosił specjalne przemówienie, w którym apelował o zachowanie spokoju. Ludziom jednak to nie wystarczało. Zabrano im jedną z podstawowych potrzeb - bezpieczeństwo. Od prawie dwóch lat miastem wstrząsały wojny gangów. Teraz zaś, gdy do tej pory nietknięte Shoreside Vale stało się centrum przestępczej rozgrywki, wydawało się, że sytuacja osiągnęła apogeum. Ekstremum śmierci, lęku i zbrodni.
Przedmieścia Wichita Gardens zamieszkiwane były głównie przez klasę średnią. Kompleks wieżowców mieszkalnych kontrastował z bogatymi rezydencjami Cedar Grove, wznoszącymi się ponad osiedlem. Tutejsza ludność składała się głównie z afroamerykanów, toteż odnotowano ostatnio wzrost przestępczości na tym obszarze. Wojny lokalnych gangów utrwalały tylko obraz całego miasta jako rejonu ciągłych bitew.
Było już prawie południe, gdy mężczyzna w oliwkowych, przetartych na kolanach, bojówkach i poplamionej, czarnej kurtce podążał szybkim krokiem w stronę pobliskiego hotelu. Nieruchomy wzrok wbity w ziemię sygnalizował, że ów człowiek nie ma ochoty na jakąkolwiek rozmowę. Żar promieni słonecznych na bezchmurnym niebie był kolejnym przeciwnikiem na jego ścieżce. Słony pot spływający ze skroni starał się utrzymywać temperaturę jego ciała, ale w jego wnętrzu gotowało się prawdziwe piekło. Po stokroć gorsze niż to, które rano nawiedziło Shoreside Vale. Setki pytań, wątpliwości i obawy mieszały się z poczuciem władzy, pewnego nieokreślonego spełnienia oraz przekonania, że kilkadziesiąt chwil temu zakończył się pewien etap. Wszystko to powodowało jednak nieuśpioną nigdy czujność i właśnie ten instynkt nakazywał jak najszybciej udać się do wyznaczonego celu.
Po dotarciu do pokoju hotelowego stwierdził, że niebezpiecznie byłoby przebywać w nim zbyt długo. Pospiesznie zaczął pakować najpotrzebniejsze rzeczy do torby. Założył na siebie czyste jeansy i skórzaną, brązową kurtkę. Stanął u drzwi, gdy nagle zadzwonił telefon.
- Dzień dobry panie Speed, recepcja. - odezwał się łagodny głos w słuchawce. - Chcielibyśmy poinformować, że policja sprawdza hotel. Mają zezwolenie, proszę się nie denerwować, prawdopodobnie jest to rutynowa kontrola. Przepraszamy za zaistniałą sytuację. Życzymy miłego dnia, do widzenia. - rozległ się szczęk odkładanej słuchawki.
Dla Claude'a nie był to dobry moment na takie niezapowiedziane wizyty. Co prawda, mieszkanie było czyste i nie zawierało jakichkolwiek śladów, z którymi można by go powiązać z przestępstwem, jednak sama obecność funkcjonariuszy wydała się mu dziwnie podejrzana. Doszedł do wniosku, że skoro prowadzą śledztwo w sprawie masakry w Cedar Grove, to jakim sposobem załatwiliby pozwolenie w tak szybkim czasie. Z drugiej strony możliwe, że szukali jakiegoś drobnego złodziejaszka, których nie brak w tej dzielnicy. Takie sytuacje zdarzały się wcześniej. Zachowanie stoickiego spokoju i czujności byłoby w tym przypadku najlepszym rozwiązaniem.
Winda zatrzymała się na czwartym piętrze. Wysiada z niej dwóch dobrze zbudowanych mężczyzn. Mijają pokoje, widać, że zmierzają pod konkretny adres. Kiedy Claude słyszy stuk obcasów i szczęk broni policjantów, którzy się zbliżają, nie próbuje uciekać. Nie ma powodu. Jego zbrodnie były zawsze perfekcyjne, a nawet jeżeli ktoś natrafił na poszlakę musiał być głupcem by w biały dzień wybierać się wprost pod jego drzwi. Spokojnie siada na podłodze opierając się plecami o ścianę z nogami opartymi o framugę drzwi. W rękach trzyma kolbę karabinu. Czeka. Z radia znany zespół rockowy wykonuje właśnie swój najnowszy hit. Harmonię dźwięków zakłóca pukanie.
- Proszę otworzyć, policja. Sprawdzamy czy nieukrywa się tutaj groźny przestępca. - odzywa się zachrypnięty głos. Drugi policjant odbezpiecza pistolet i przystawia jego lufę obok wizjera. Skinieniem głowy daje znak towarzyszowi.
- To rutynowa kontrola, zajmie tylko kilka minut. - mężczyzna odsuwa się i również wyciąga broń.
Odgłos odbezpieczanego rewolweru przerywa ciszę w głowie Speeda. Po kilku sekundach seria z karabinu maszynowego wystrzelona z pomieszczenia przeszywa obydwu policjantów. Posoka zostawia ślad na bieli przeciwległej ściany. Podziurawione do cna drzwi mieszkania otwierają się. Dym unosi się nad ciałami. Jeden z mężczyzn jest azjatą, dusi się. Wymachuje rękoma. Wciąż ślepo wierzy jeszcze, że uniknie śmierci, która zagląda do jego wnętrza. Claude kładzie buta na jego szyi i celuje mu w twarz. Krew i płyn mózgowy wylewają się z czaszki jak żółtko z rozbitego jajka. Zabiera nogę i wtem dostrzega pod brodą czerwonego, wytatuowanego smoka.
To be continued..
|