|
Motoryzacja a pseudoekologia
napisany: 04.12.2014 · 09:25 · dodał: chaos · komentarze: 1
|
Takie tam, odkopane z kwietnia 2011 roku. Nie wiem czy dalej mam prawa do tego tekstu, gdyż został on napisany dla pewnego wydawnictwa i nie jestem pewien czy gdzieś czasami nie został wydrukowany, ale mam to gdzieś.
--
Obecnie na rynku sprzedaje się coraz więcej samochodów z plakietką "przyjazny dla środowiska". Skłoniło mnie to do głębokiej refleksji nad przyszłością motoryzacji i zacząłem się zastanawiać, czy wkrótce zaczniemy jeździć wyłącznie autami na prąd.
W ostatnich miesiącach za sprawą trzęsienia ziemi w Japonii, znowu zrobiło się głośno o katastrofie ekologicznej, a fani Greenpeace coraz liczniej zaczęli wychodzić na ulicę protestując przeciwko budowie kolejnych elektrowni (w tym także tych atomowych). Skutki kataklizmu były naprawdę ogromne, setki tysięcy ofiar, jeszcze więcej bez dachu nad głową, a praktycznie cała wyspa została napromieniowana w skutek awarii jednych z głównych japońskich elektrowni. Najgorsze jest to, że już nikt nie lubi kraju kwitnącej wiśni. Ludzie boją się importować ryby, jeść wasabi i pić sake. Blady strach padł również na klientów, którzy ubóstwiali do tej pory Toyotę, Lexusa czy Mazdę. Wydawać by się mogło, że cały świat czeka zagłada przez jedno niszczycielskie trzęsienie ziemi. Jednak jeden z najzdolniejszych narodów na świecie już kilka dni po trzęsieniu wstał, otrzepał się z kurzu i zaczął się odbudowywać. Tak jakby nic się nie stało. Możemy śmiało odetchnąć z ulgą, za kilka miesięcy wszystko produkcji japońskiej znów będzie takie jak kiedyś.
Nie chcę jednak pisać o kataklizmach, bowiem gdy mówię wyraz "toyota", mam na myśli hybrydowy model Prius. Gdy myślę "lexus", w mojej głowie rysuje się najnowszy RX400h. Mało kto wie, ale Japonia w 1997 roku, jako jedno z pierwszych państw na świecie zdecydowała się wyprodukować pojazd z napędem dwusilnikowym. Co miała na celu ta innowacja? Przede wszystkim miała służyć ochronie środowiska poprzez znacznie mniejszą emisję dwutlenku węgla, oraz śmiesznie niskie spalanie paliwa na poziomie motoroweru. Pojazd spodobał się na tyle, że stał się popularny nie tylko w rodzimej Japonii, ale spodobał się także obywatelom USA, gdzie przeciętny samochód pali 25 litrów na 100 km, oraz u nas w Europie, zwłaszcza wśród celebrytów dbających o swój "eko" wizerunek. Toyota Prius sprzedała się w wielu milionach egzemplarzy, a od 2009 roku produkowana jest już jej trzecia generacja. W ostatnich kilku latach za sprawą kryzysu ekonomicznego oraz propagandowej teorii o globalnym ociepleniu, dwa słowa: "ekonomia" i "ekologia" stały się niezwykle popularne. Ludziom się to spodobało i coraz więcej koncernów zdecydowało się na produkcję samochodów hybrydowych, a nawet o samym napędzie elektrycznym. Ale zaraz, chwila moment... Czy czegoś takiego nie było wcześniej?
W internecie krążą legendy, jakoby pierwszy samochód elektryczny miał powstać już w 1884 roku, kiedy ludzie nie znali jeszcze w pełni prawdziwego pojazdu z napędem spalinowym. Jednak tak daleko w przeszłość nie warto zaglądać, gdyż wtedy mało kto przejmował się nadmiarem dwutlenku węgla w atmosferze. Mało kto wie, ale prace nad całkowicie elektrycznym samochodem ruszyły pełną parą w latach osiemdziesiątych dwudziestego wieku. W wyżej wspomnianej Japonii, czy Stanach Zjednoczonych wielu znakomitych i niezwykle wykształconych inżynierów zastanawiało się nad stworzeniem auta na prąd. Powstało wiele różnych prototypów i konceptów, jednak żaden nie doczekał się seryjnej produkcji. Nawet w Europie w latach dziewięćdziesiątych udało się stworzyć hybrydowego Peugeota, czy elektrycznego Fiata Cinquecento, o których dzisiaj nic się nie mówi. Dlaczego?
"Jeśli nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze" - brzmi stara zasada i w produkcji elektrycznych samochodów sprawdza się w stu procentach. Produkcja samochodu na prąd była i jest na tyle kosztowna, że w końcówce ubiegłego tysiąclecia żadne państwo nie odważyło się na dofinansowanie koncernów motoryzacyjnych. Ba, pomysł stworzenia silnika w pełni elektrycznego wydawał się tak absurdalny, że miał więcej przeciwników niż zwolenników. Dopiero za sprawą wyżej wspomnianego Priusa stwierdzono, że jest zupełnie inaczej i powrócono do pomysłu. W dzisiejszych czasach samochodów hybrydowych, oraz o elektrycznych napędach produkuje się coraz więcej i coraz częściej zachęca się obywateli do zakupu. Od dwóch lat w Stanach powstają elektryczne amerykańskie roadstery Tesla, w Europie popularny staje się Peugeot iON, Opel Insignia, a do gry wchodzą też tacy producenci jak Renault, a nawet Jaguar, czy Aston Martin. Czy samochody elektryczne na stałe zagoszczą na naszych drogach?
Odpowiedź jest prosta. Produkcja tych pseudo-ekologicznych wynalazków jest kilkukrotnie droższa niż produkcja zwykłego samochodu z jednostką spalinową. Akumulatory gromadzące energię elektryczną nie dość, że posiadają w sobie szkodliwe dla środowiska związki chemiczne, mają małą pojemność i nic nie wskazuje na to, aby w najbliższej dekadzie coś się zmieniło. Obecnie większość tych samochodów ma zasięg 100-150 kilometrów. A co potem, gdy wyczerpią się baterie? Należy podłączyć je do prądu na około 8 godzin. I tu zaczyna się absurd. Zwolennicy wielu grup popierających produkcję samochodów elektrycznych strasznie tępią obecność elektrowni. Nie wydaje mi się to takie ekologiczne. Tym bardziej ekonomiczne, gdyż prąd nie jest za darmo. A co jeśli skończy mi się energia w moim elektrycznym wozidełku i nie dojadę na czas do pracy? Zostanę pospolicie zwolniony i dziesiąty dzień miesiąca nie będzie już dniem długo wyczekiwanej wypłaty. Samochód sprawdzi się tylko i wyłącznie na wyjazd do hipermarketu i to wszystko. Po co komu samochód, który ma służyć tylko i wyłącznie wyjazdom na zakupy? Nie wiem jak wy, ale ja nie chcę zostać totalnie wchłonięty w szpony kapitalizmu i szerzącego się konsumpcjonizmu.
Jest jeszcze jeden powód dlaczego to wszystko nie wypali. Wszystko kręci się wokół ropy naftowej. Wystarczy spojrzeć na Zjednoczone Emiraty Arabskie gdzie za sprawą odkrycia pokładów ropy, z pustyni w kilka lat powstało niezwykle bogate państwo. Kilka lat wcześniej pojawił się prototypowy model Hondy na wodór, który nie wszedł i nigdy nie wejdzie do seryjnej produkcji. Gdyby tak się stało, gdyby ludzie zaczęli jeździć tylko i wyłącznie samochodami na prąd i wodór, oznaczałoby to upadek nie tylko państw powstałych dzięki odkryciu złóż ropy, ale i imperium Stanów Zjednoczonych. A oni przecież nie mogą sobie na to pozwolić.
Moda na bycie ekologicznym wielkimi falami również spływa do Polski. Mimo że mamy jedne z najtańszych paliw w Unii Europejskiej i tak większość Polaków zaczyna kombinować co zrobić, aby jazda samochodem była jak najtańsza. Spotkałem się z przeróżnymi pomysłami. Niektórzy masowo przerabiają silniki na gaz LPG, posiadacze diesli wlewają do baku olej po frytkach, a jeszcze inni odkryli nowe zastosowanie spirytusu czy krowich odchodów. Jednak do jazdy elektrycznym samochodem jakoś Polakom się nie spieszy. Głównie dlatego, że pomimo średniej krajowej pensji na wysokości blisko 3500 złotych, mało kogo stać na elektryczny wynalazek, a potem dalsze jego utrzymanie. W Polsce ciągle sporym zainteresowaniem cieszą się samochody z importu, również sprzedaż nowych samochodów z napędem benzynowym czy na ropę zdaje się wzrastać. Dużo też się mówi u nas, by przesiąść się na rower. Rozładowałoby to ruch samochodowy w centrach miast i przyczyniłoby się do spadku cen paliw. Pytanie moje brzmi następująco: czy ktoś chciałby dojeżdżać 10 kilometrów do pracy rowerem, przedzierając się po dziurawych miejskich drogach, między niekulturalnymi kierowcami samochodów, przyjeżdżając na miejsce ubłocony przez wszechobecne kałuże, albo spocony?. Ja się na to nie piszę. Popedałować to sobie mogę, ale w np. lesie... z dala od samochodów i ludzi.
Jaka będzie przyszłość motoryzacji? Robert Zemeckis wymarzył sobie latające samochody, które miały być obecne w 2015 roku. W drugiej części swojej trylogii "Powrót do przyszłości" pokazał latający wehikuł napędzany odpadami ze śmietnika. Wiemy już, że jego marzenia się nie spełnią. Nie spełnią się też sny o elektrycznych pojazdach. Ludzie przejrzeli na oczy i odkryli, że teoria o globalnym ociepleniu to pospolita ściema, więc wydaje mi się, że popularna dziś teoria o ekologicznym i ekonomicznym samochodzie na prąd również zostanie niedługo wyrzucona do kosza i wszystko zostanie po staremu. Złoża ropy na naszej planecie owszem, kiedyś się wyczerpią, ale obecnie są na tyle ogromne, a obecność dwutlenku węgla w atmosferze jest na tyle niska, że w żadnym stopniu nie zagraża gatunkowi ludzkiemu, czy innym żyjątkom. Zanim jednak ropa się skończy nastąpi zapewne kolejny koniec świata. To dobra wiadomość, zwłaszcza dla miłośników sportowych samochodów, czy koneserów amerykańskich samochodów z lat 60. czy 70. takich jak Dodge Challenger, Ford Mustang, Pontiac czy Shelby. Zła dla tych, co próbują zarobić na ludzkiej głupocie i teoriach spiskowych. A teraz wybaczcie, idę skorzystać z dobrej pogody i trochę pohałasuję moim Super Glide Sport emitując przy tym ogromne pokłady dwutlenku węgla.
|
sdr
napisany 04.12.2014 o godzinie 17:42
zobacz profil autora
|
Nigdy nie mów nigdy ;) Samochody elektryczne mogą kiedyś powrócić. Póki co nie jesteśmy na nie gotowi i pewnie jeszcze trochę wody w Wiśle upłynie zanim gotowi będziemy, ale to tylko i wyłącznie kwestia dopracowania technologii. Inna sprawa, że takie samochody wcale nie muszą być o wiele bardziej ekologiczne niż te napędzane silnikami spalinowymi. W końcu elektrownie też emitują spaliny, a nawet jeśli mamy elektrownie atomowe to i one wytwarzają mnóstwo radioaktywnego syfu, który gdzieś trzeba składować. Nie wiem co gorsze.
A latające samochody? Jak wyżej. Pewnie nie dożyjemy, ale kiedyś i one się pojawią :)
|
wybierz stronę: 1 |